czwartek, 30 października 2014

6. Wspominkowo

Park w moim mieście co rok wygląda tak samo (przynajmniej dla mnie). Podczas jesieni w szczególności go lubię. Oto i on:






Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa. Kopiowanie i udostępnianie ich bez mojej zgody jest nielegalne. 

niedziela, 26 października 2014

5.Czwartek - pod znakiem sztandaru...

Piątek - pod znakiem wkur....
Sobota - pod znakiem Karpia
Niedziela – zmęczenie materiału.

Tak więc po kolei:

Czwartek. Ślubowanie klas pierwszych w naszej szkole podstawowej. Mogłabym całe to wydarzenie skrócić do jednego zdania - „Mój syn dumnym pierwszoklasistą!” Niestety nie mogę. Cała impreza trwała dwie godzinki, podczas której dzieci z klas pierwszych cały czas stały. A my dorośli na zmianę „baczność, spocznij, baczność, spocznij”. I tak w kółko. Nasza pani Dyrektor bardzo lubiąca słuchać swego głosu. Nie ważne, że po raz n-ty słucham o tym, że w szkole jest 6 klas pierwszych, a nie pięć (jak zawsze), że jedna z nich to klasa samych sześciolatków, oraz że jest klasa integracyjna (jak co roku) i oddział przedszkolny. Mogłabym na upartego powiedzieć, że nie słyszałam o nowo powstałym placu zabaw (nieee, wcale o tym nie mówiono na rozpoczęciu roku, absolutnie!). Właściwie nie dowiedziałam się niczego nowego. Potem jakiś chłopaczek, o przepraszam pan przeczytał list, który bł na tyle krótki, że mógł się go nauczyć i mieć kartkę jako „podpórkę”. Jednak tego nie zrobił. Potem WRESZCIE dzieci zostały „członkami społeczności szkoły podstawowej”. Mój syn jakoś specjalnie zachwycony nie był. Powaga pełną parą. Nawet ten zaszczyt, którego dostąpił nie wywołał uśmiechu na jego buzi – mianowicie mianowany został przez naszą panią Dyrektor. Uśmiechnął się dopiero, gdy dostał rożek ze słodyczami. I legitymację.

Piątek. Aż szkoda gadać, więc podsumuję krótko: trzeba mieć przerost formy nad treścią i nie spełnione ambicje, by siedmioletnie dziecko zmuszać do zrobienia zadania i uczyć (również na siłę) o kątach.... Skrupulatnie notuję, by wykorzystać w przyszłości, a synowi tłumaczę, że jak nie chce czegoś wiedzieć ma to głośno powiedzieć. Też tak na przyszłość, całe życie nie będę go przecież wyręczać.

Sobota. Po raz kolejny cały dzień z Karpikiem. Choć tym razem jakoś strasznie szybko nam zleciał. A że tym razem nie będę go widzieć jakiś czas, to i oddawać nie miałam ochoty bardziej niż zazwyczaj.

Niedziela. Zmiana czasu to raz. Myślałam, (ba!) miałam nadzieję, że się wreszcie wyśpię, odpocznę poprzez ten sen. Marzenia ściętej głowy! Nie dość, że zasnęłam koło 24, to obudziłam się o 2 i tak do 5 „sufitowałam” (tłum. patrzyłam intensywnie w sufit), i oczywiście syn obudził mnie o 7:00 tematem „mamo głodny jestem”. Tyle z odpoczynku.

A jutro znów poniedziałek...


Nie ma, że boli.

poniedziałek, 20 października 2014

4. Maraton

Ostatnie parę dni to istny maraton. Piątek – sprzątanie przed przyjazdem Mamy Mej. Sobota – cały dzień z Karpikiem i Pierworodnym. Niedziela – chrzciny Karpika. Dziś – cały dzień z Karpikiem. Wszystko mnie boli od noszenia go.

Karpikowi idą trzy zęby. Tak trzy. Dwie dolne jedynki i górna prawa trójka. TRÓJKA. Ślini się niesamowicie. Żel pomaga na chwilę. Mało pije i je. Złości się. Na szczęście na tym się kończy. Przechodzi to wszystko prawie bez objawowo. I oby tak dalej.

Podczas tych paru dni z Karpikiem przekonałam się, że Pierworodny byłby wspaniałym starszym bratem. Gdy potrzeba zabawi kuzyna, poda wszystko, nie narzeka, że mały płacze, nie chce żeby z nim wyjść, chodzi na spacery. Gdybym mu dała więcej swobody to pewnie i pieluszkę by zmienił i nakarmił. No, ale się boję. Poczekamy jeszcze trochę na takie atrakcje. Jestem dumna z syna. Jak paw. Szkoda tylko, że nie dam mu tej siostrzyczki, której tak pragnie.

W ostatnim czasie mocno utyłam. Podjadam wciąż i wciąż. Powinnam się za siebie wziąć! Zacząć ćwiczyć znów. Tylko, że to jedzenie takie dobre. :P Nie ma to, tamto. Muszę się zmotywować sama. Choćby dlatego, że zostały mi tylko jedne spodnie, które są na mnie dobre...


Nie ma, że boli.

środa, 15 października 2014

3. Męczący dzień


Dziś pół dnia spędziłam z Karpikiem. Zaraz z rana pojechałam do Starszej Siostry i Karpika, ponieważ Siostra wraz ze swym Lubym musiała zrobić spore zakupy na zbliżające się chrzciny małego. Pośmialiśmy się, popłakaliśmy trochę, zjedliśmy co było do zjedzenia, pobawiliśmy się, pojeździliśmy wózkiem po polu i pospaliśmy. Karpik zajadał dziś pierwszy raz bananka słoiczkowego i po pierwszym szoku pt. „a co to?!” nie pozwolił mi odłożyć rarytasów dopóki się nie najadł (zjadł mało, choć na jego apetyty i tak byłam dumną ciocią). Przy okazji pobrudziliśmy parę rzeczy, ale wolno nam. :) 

Moja Siostra nawet sobie nie zdaje sprawy z tego jak jej zazdroszczę. Nawet nie tego, że ma pracę, faceta, że się budują. Oj nie! Zazdroszczę jej posiadania Karpika.

Mój Pierworodny chciały mieć siostrzyczkę, a ja sama marzę o drugim dziecku. Choćbym miała wychowywać sama. No, ale niestety nie mam na co liczyć. Wiatropylna nie jestem, na niepokalane poczęcie nie mam co liczyć, pączkowanie też nie wchodzi w grę. Mój instynkt macierzyński był zawsze mocno...hmmm(szuka odpowiedniego słowa)... rozbudowany(?!). Uwielbiam dzieci odkąd pamiętam, zajmowałam się nimi już od podstawówki (co jasne z nadzorem na początku, ale szybko nadzór zorientował się, że całkiem całkiem sobie radze i nie panikuję zbyt często, chyba, że mam dobry powód). Zawsze chciałam mieć dużo dzieci. Marzyła mi się czwórka, teraz marzę już tylko o drugim. Za dwa lata, dla mnie będzie już za późno na takie marzenia. Boję się rodzić po 30stce. Nie jestem w stanie określić dlaczego. Tym bardziej podziwiam moją Siostrę (jest 7 lat ode mnie starsza), że się zdecydowała (w końcu!) i zazdroszczę, że może jeszcze urodzić kolejne. Tego braku strachu też.

I tak oto samą siebie wpędziłam w dołek na koniec dnia. Ha! Ja to zawsze potrafię się dobić...
A mój Pierworodny podczas mojej nieobecności był pod opieką Pana Ojca Mego (vel. Dziadka) i grał prawie cały czas. No padłam. Zaraz po obiedzie zagoniłam go do nadrabiania zaległości szkolnych. A potem nadrobiliśmy stracony czas tuleniem, łaskotkami i rozmówkami. :)
A na deser uszko i dłoń Karpika :



oraz kot Bambus



P.S. Jestem padnięta... Nie ma, że boli.

wtorek, 14 października 2014

2. O tym, czego w życiu nie „lubię”.

Mam za sobą „pracowity” dzień można by rzec. Tyle, że wczorajszy.

Nieprzespana nocka z serii „pilnuj dziecka czy nie ma gorączki!, sprawdzaj co 5 minut, bo jak znowu skoczy do 39,8 to się dziewczyno nie pozbierasz”. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham – nienawidzić takich nocek.

Po poranku zakrapianym paroma kawami (kawo-holizm (jeśli tak to można nazwać) jest u mnie w rodzinie sprawą oczywistą, wszystkie pijemy ich parę dziennie, prócz aktualnie siostry bo wciąż karmi Karpika). Zdałam sobie że przecież jest 13 października! O fuck! Miałam iść do UP na spotkanie ze swoim „prywatnym doradcą klienta”. Bo przecież UP to cudowny sklep, a ja tylko wybieram i przebieram... Taaaa jasne. Na szczęście była dopiero 13. Jak się okazało dopiero na miejscu. Spostrzegawczość po takich nocach jak wyżej jest na wakacjach. Długich. Zasiadam przed Panią Doradczynią i zaczynamy rozmowę o tym jak to pracy dla mnie nie ma. Czy dowiedziałam się czegoś nowego? Nie. Usłyszałam tylko te same regułki, ewidentnie z pamięci mówione. Jak robocik. Do tego Pani Doradczyni patrzyła na mnie ewidentnie „z góry”. Zresztą w naszym UP jest tylko jedna, jedyna kobieta którą lubię i która powinna pracować z ludźmi. Ja jednak mam pecha w życiu i on znów dął o sobie znać. Reszta pań powinna zostać zamknięta w korporacyjnych boksach, bez możliwości komunikacji ze światem zewnętrznym. One się po prostu do tego nie nadają! Podając przykład: rejestruję się po raz n-ty w UP i pani rejestrująca pyta mnie: „A musi pani się teraz rejestrować? Ja mam za 5 minut przerwę!” Odpowiedziałam, że tak, bo siedzę już tu drugą godzinę i czekam, aż ona kawkę wypije i przestanie paplać z koleżanką, a na nasze pytania czy może podejść odpowiada z uporem maniaka „za chwileczkę”. Spytałam też czy kiedyś była już na nią skarga, bo czując wzrok nie-zarejestrowanych-jeszcze-bezrobotnych osobiście spodziewałabym się paru.

Wizyta w UP zakończona. Udałam się więc do legowiska. Zrobiłam szybki obiad (przygotowany sos z mięskiem w oparach kawy porannej zdał test na smak), bo przecież na 15 z dzieckiem do lekarza.

Toteż właśnie u lekarza dowiedziałam się o wiele więcej niż na wizytacji w mym ulubionym urzędzie. Pierworodny ma początek zapalenia oskrzeli, które miewamy w ostatnim roku dość często naprzemiennie z anginą (ewentualnie z innymi badziewiami). Dała antybiotyk – zapobiegawczo. Mała dawka, raz dziennie. Plus syropek. I w razie zaistnienia potrzeby gorączkowej leki na tejże zwalczenie. Pomyślałam optymistycznie „jest dobrze”. Po powrocie do legowiska podałam syropek i parę godzin później osłonkę, a potem antybiotyk, który został malowniczo zwymiotowany do zlewu kuchennego. Nie był w żołądku ani minuty! Tada! Tyle z dobrodziejstw dnia wczorajszego.

Zaczęłam myśleć co zrobić i wymyśliłam: wleje do 250ml wody te nasze 5ml anty i dam popite w postaci soku żurawinowego za którym Pierworodny przepada. Dziś była premiera. Do tej pory brak wymiotów. I po cichutku liczę na to, że ich nie uświadczymy. Leczmy się wszyscy (na głowę również ;P).


W nadchodzącą sobotę chrzciny Karpika. Nie ma, że boli.

niedziela, 12 października 2014

1. Pierwsza notka i oczywiście problem – o czym by tu napisać?

Kłębią się te myśli, kłębią i właściwie nic z nich nie wynika.

Może o tym, że jestem samotną, nie pracującą mamą siedmiolatka? Zawarte wszystko w jednym zdaniu. Proste. Logiczne. Łatwo to zrozumieć. A może i nie?
Ach, zapomniałam dodać, że mieszkamy z moimi rodzicami. Nie stać nas na coś własnego.

Co jeszcze mogę o sobie powiedzieć...
Jestem młodszą siostrą, a zarazem i ciocią dla mojego małego siostrzeńca.
Marzę o córce. Niestety wiatropylna nie jestem. Niepokalane poczęcie zdarzyło się raz i też na powtórkę z rozrywki liczyć nie mogę. Nie rozmnażam się w żaden z możliwych sposobów znanych matce naturze, ani naukowcom (choć mój własny syn wygląda jak mój klon...).
Pomijam marzenia o normalnej pracy (czy też nie normalnej, choć CV składam gdzie się da i staram się o staż z UP – szansa, choć marna, jest!)
O facetach już nawet nie marzę, zawsze źle trafiam. Takie moje głupie szczęście.

O czym będzie ten blog?
-o wszystkim i o niczym,
-o codzienności,
-o aktualnym kaszlu i gorączce syna,
-o braku motywacji do rozpoczęcia ćwiczeń i diety, choć spodnie już powoli robią się za ciasne – ale co tam, w końcu noszę S-kę. ;)
-o bezsilności która czasem mnie dopada,
-o różnych mniej ważnych, nie ważnych i mega ważnych rzeczach, które się zdarzają, lub zdarzyć by mogły,
-o fantazji w życiu, lub jej braku.

-i o tym, że „Nie ma, że boli”.