czwartek, 29 stycznia 2015

32. Szaleństwo moi drodzy, istne szaleństwo.

Na nic nie mam czasu właściwie. Ciągle gdzieś latam, pędzę.

Zaczęło się niewinnie, jeden dzień bez internetu obiecywany samej sobie od wieków. Chciałam poczytać, potem może pograć, popisać. Taaa, i co jeszcze? Nie dane mi mieć chwili dla mnie ostatnimi czasy. Właściwie komputer idzie, włączony jest, ale co chwile jakieś akcje, wołanie mnie, telefonu.
Notkę piszę piąty dzień z rzędu. PIĄTY!

Poza tym wróciłam do pisania, raz idzie mi opornie, by zaraz mój mózg co 5 sekund miał inny (lepszy?) pomysł.

Biada mi, wykończę się.

Z rzeczy ważnych, miałam badanko – echo serca, które nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Z jednej strony się cieszę, a z innej... takie życie w niewiedzy mnie wykończy. Wolałabym by coś jednak wyszło na co mogłabym zrzucić to ciśnienie niskie, kołatanie serca, które bije jak po maratonie, chcąc wyskoczyć i biec dalej. No ileż można. Ludzie, przecież to tak cholernie boli.

A i mam chyba postępującą sklerozę. Na kalendarzu wiszą dodatkowe karteczki z tym co mam zrobić. Gorzej, że zapominam na nie popatrzeć...


Ech... zamotałam co nie?

Nie ma, że boli.

czwartek, 22 stycznia 2015

31. Szczepić, czy nie? Oto jest pytanie!

Notka miała być przedwczoraj – nie wyszło, potem miała być wczoraj – też nie wyszło. Dziś już musi być. Nie może nie wyjść. Przechodząc do...

W Poniedziałek rano w DDTVN był reportaż o szczepieniach. Dokładniej o karach prawnych dla rodziców, którzy swoich dzieci nie szczepią. Reportaż tu.

Szczepienia w Polsce są obowiązkowe. Na samym początku wywiadu mówi nam o tym adwokat DDTVN.
Rodzice dzieci nie szczepionych mogą zostać ukarani kara pieniężną przez sanepid. Początkowo są to ponaglenia/ostrzeżenia. Potem przechodzi się do „ostrzejszych” metod – kara pieniężna. Nie jest to kara mała (podobno od 500 zł wzwyż) i nie jest jednorazowa. Jest jedno potężne ALE. Otóż taka kara jest niezgodna z Konstytucją. Rodzice mogą się odwołać i dostać zwrot pieniążków oraz odszkodowanie. Wszystko jasne?

W innych krajach np. dzieci nie szczepione nie są przyjmowane do przedszkoli. Choć na grupie jedna z mam mówiła, że jej sąsiadce dziecko odebrano, właśnie z powodu braku szczepień.

Ciekawa byłam co w tym temacie sądzą inne mamy (nie tylko o karach, ale ogólnie o (nie)szczepieniu), więc będąc członkinią grupy na portalu społecznościowym zapytałam. Okazuje się, że polskie mamy skaczą od skrajności w skrajność. Jedne nazywają szczepionki syfem, którego same chcą się pozbyć ze swojego organizmu, inne uważają, że dzieci nie szczepią to powinny je leczyć witkami brzozowymi. No cóż, nie zgodzę się ani z jednymi, ani z drugimi.

Pojawił się w naszych rozmowach również wątek powikłań poszczepiennych i chorób spowodowanych (podobno!) zaszczepieniem dzieci.

Powikłania się zdarzają, to nie jest coś co mam zamiar negować, czy też wymazywać z myśli. Karpik np. po jednym ze szczepień miał dość mocno spuchniętą nóżkę, gorączkę i brak apetytu. Ot, zdarzyło się i tyle. Przeszło samo. Czy moja siostra przestanie przez to szczepić małego? Nie. Jasne dla was chyba jest, że to akurat było bardzo nie groźne powikłanie, są inne, przeróżne, dużo gorsze, ale by się z nimi zapoznać wysyłam chętnych np. tu. Alfa i Omega w temacie nie jestem w związku z czym wypowiadać się nie mogę za bardzo.

Choroby poszczepienne – a no tu już część rodziców daje popisy co niemiara. Część tych chorób (np. dziecko było szczepione na różyczkę, zachorowało na różyczkę) jest wpisana przecież w ulotki informujące o tych szczepionkach. Ludzie! HALO! wystarczy poprosić o ulotkę i przeczytać. To nie boli.

Jednak nie do tych chorób zmierzam. Niektórzy rodzice uważają, że choroba poszczepienna jest np. autyzm, albo ADHD. Przepraszam bardzo! Czy dzieci nie szczepione nie chorują na chociażby te dwie wymienione przeze mnie choroby? CHORUJĄ! Więc jakim cudem, akurat te choroby są wymieniane przez część ludzi jako wynik szczepień? Tego w życiu nie zrozumiem. Zamiast zaakceptować swoje dziecko takim jakim jest, lepiej zwalić na szczepionkę, ludzi którzy ja podali, sprzedali, wyprodukowali? Wejdźmy na wojenną ścieżkę najlepiej. Hulaj duszo, piekła nie ma! No sorry, ale dla mnie to chore.

Wspominałam już, że Alfą i Omega nie jestem, ale tak się składa, że akurat znam parę matek nie szczepiących dzieci – w tym jedną z dzieckiem z ADHD, a moja znajoma, zna matkę również nie szczepiącą dziecka, które ma autyzm. Tak więc sorry, spiskowa teoria padła.

Syna szczepie. Nie mam nic do szczepionek. Pierworodny został zaszczepiony na wszystkie obowiązkowe szczepienia oraz na zapalenie opon mózgowych (takie po kleszczu). To była moja decyzja. Świadoma. Przed szczepieniem (chodzi mi o dodatkową szczepionkę) sporo czytałam i wchłaniałam wiedzę na temat możliwych powikłań. Wiedziałam co i jak.

Osobiście uważam, że to rodzice powinni decydować o szczepieniu dzieci. Każdy powinien decydować według swoich przekonań. Mi jako osobę szczepiącą dziecko pozostaje jedynie wspierać te osoby, które decydują inaczej. Nie przekonywać, nie kłócić, nie straszyć. Wspierać.

Nie ma, że boli.



poniedziałek, 12 stycznia 2015

30. O mój boże! Mój sąsiad nie żyje!

Rzecz będzie o moim „ukochanym” sąsiedzie. Tak, tym z góry. Każdy jeden dialog rozegrał się w mojej głowie.

Pierwszy weekend miesiąca – cisza.
Myślę sobie:
-No tak. Sylwestra odsypia.
-Jak trzeba to trzeba, a Ty się babo ciesz, bo wreszcie nie puszcza tej swojej pseudo muzyki i nie prostuje Ci fałd na mózgu.

Tydzień trwa – cisza prawie jak makiem zasiał. Tylko pies ujada od czasu do czasu, no ale taka rola psa. Ani się sąsiad nie zatłucze, ani nie ryknie, ani nie odbierze telefonu.
-No jakby go nie było!
-Pewnie w pracy siedzi.
-Biedny ten pies, cały dzień sam.
-Biedny, biedny. Jaki pan taki cham!

Weekend nr 2.
Piątek – cisza.
Sobota – cisza jeszcze większa.
Niedziela wieczór – CISZA aż uszy bolą.
-O mój boże! Mój sąsiad nie żyje!
-Eeee tam, od razu że nie żyje. Wyjechał gdzieś!
-No mówię Ci, że nie żyje! Psa by nie zostawił!
-Nie dajmy się zwariować. Może tyko chory to i imprezy nie robi. Ciesz się, mówię Ci. Cisza taka cudowna. Szczególnie po tym co odstawiał w starym roku.
-No cisza cudna, to fakt. Ale co jak nie żyje?!
-Żyje, przestań kurna świrować wariatko jedna! Pies jest, to żyje.
-A może nie żyje i ten pies go teraz zżera?!
-Co ja z Tobą mam! Skaranie boskie! Żyje. Wyszedł, chory, albo cholera wie. Żyje!! Rozumiesz?!
-Oj no dobra. Niech będzie. Żyje. Tylko wiesz, jakby nie żył to byłby ktoś nowy.
-Aaaa do tego zmierzasz! To co innego. Nie żyje, masz rację! Zdechł, a pies go pożera. Raz paluszek, raz policzek. A co mu tam. Żarcie jest, jest dobrze. Woda z klopa też jest. Przeżyje jeszcze trochę. No to sobie poczekamy na nowych. Już bliżej niż dalej!
-Widzisz jak my się rozumiemy!

Dzień dzisiejszy.
Wstaję rano, wchodzę do kuchni, wstawiam wodę na kawę i przypadkiem coś ściąga moją uwagę. Coś za oknem. Patrzę więc zaspanymi oczami. Dwoi się i troi. Dobra, ostrość jest. Patrzę, a tam.... sąsiad z psem.
-Czyli jednak żyje?
-Aha. Niestety.
-Jak pech to pech.


Nie ma, że boli.

sobota, 10 stycznia 2015

29. Poranne „rozkminy”

Fragment dzisiejszej porannej rozmowy z Prze-ciążoną. Opcja kopiuj-wklej tylko moich wiadomości działa znakomicie. ;) 

Rozmowa o pewnym forum, na którym jestem zarejestrowana i daję „zbyt dużo” od siebie - o sobie. Wnioski wyciągnięte z moich obserwacji.

Hmmm jestem zbyt otwarta na tym forum. Tam są głównie faceci. To nigdy nie kończyło się dobrze, znaczy dla mnie. Taki facet, taka prosta bestia, w pewnym momencie myśli, że Cie zna. Ego mu rośnie i to przeogromnie. Wymądrzać się zaczyna, a Ciebie trafia szlag, bo on kurka NIC A NIC nie zrozumiał. Wszystko na opak! No tragedia istna. Chcąc być fair tłumaczysz tumanowi, a ten wyjeżdża, że debila z niego robisz, że obracasz kota ogonem, by tylko poczuł się zgnojony. Muszę przestać, bo potem się robi nie miło. Zraniona duma faceta boli i to przeogromnie. Zraniona bestyjka, pochlipie troszkę i atakuje. A Ty bidulo się broń i nie szkodź więcej! W taki oto sposób kończą się czasem całkiem fajne znajomości.


P.S. Zmieniłam lekko stylistykę wypowiedzi, ale nie jej sens.

Nie ma, że boli.

środa, 7 stycznia 2015

28. Dlaczego ja?

Nie, nie będzie to notka o jakże „popularnym” serialu nadawanym przez pewną telewizję. Przykro mi. Może innym razem. ;)

Notka będzie opowiadać o pewnej kradzieży. Z góry zaznaczam, że osoba o której będzie mowa nie zna adresu bloga, toteż nie poczuje się urażona, a ja będę mogła to wreszcie wyrzucić z siebie (no dobra, po raz kolejny).

Zostałam okradziona. Nie ukradziono mi pieniędzy (bo ich nie mam), niesamowicie dobrego sprzętu audio/video/what ever (też nie posiadam). Zostałam okradziona z czegoś co znaczy dla mnie o wiele więcej niż wymienione wcześniej rzeczy. Ukradziono mi książkę.

Chyba już każdy zauważył, że na punkcie książek mam lekkiego hopla. To fakt, nie zamierzam zaprzeczać. Uwielbiam widzieć książki na półkach, dotykać stron i wąchać (tak! Wąchać!) je. Nowoczesne wynalazki typu e-book reader'y czy inne kinddle (czy jak to tam się nazywa) niech się schowają! Nie mają w sobie tej magii. Książka to jest to! Z przykrością muszę stwierdzić, że nie zawsze na książkę mnie stać, dlatego zmuszam się do czytania e-booków. Jest mi z tym źle. Powinnam iść na terapię? ;P

Jestem dumną posiadaczką ponad 200 książek (choć jak dla mnie to bardzo mało). I niesamowicie mnie irytuje, złości i smuci fakt, że od tej mojej cudownej liczby muszę odjąć tę jedną pozycję, bardzo dla mnie ważną. Widzicie zguba nie tylko jest moją książką (książki traktuję jak dzieci, moje, nie oddam!), ale mam też pewien sentyment do niej. Otóż tą książkę dostałam od ojca (ani mi się waż pisać „córeczka tatusia”!), a on z kolei dostał ją od swojego ojca (i to jest najważniejsze). Dziadka już z nami nie ma, ta książka była jedną z pamiątek po nim. Taką w 100% moją pamiątką, która za parę(naście) lat miała powędrować do mojego Pierworodnego. Zaczynacie rozumieć? Na samą myśl, że książki mogę nie odzyskać łzy same mi się cisną do oczu (tak opłakuję książkę i jakby nie patrzeć dziadka również). Posiadam inne pamiątki po nim, ok, ale to nie są książki.

W międzyczasie oświecę o jaką książkę chodzi. „Hobbit” J.R.R. Tolkien.

Wiem, kto mi ją ukradł, ale ta osoba wypiera, że książkę pożyczała. Jestem tym niemiłosiernie wkurzona. Pamiętam, jak przyszła z prezentem dla Pierworodnego na Dzień Dziecka. Pamiętam jak sama mówiła, że chciałaby tą książkę przeczytać przed wejściem do kin kolejnej części filmu na podstawie (choć nie do końca) tej książki. Mówiła, że musi sobie kupić, ale póki co nie bardzo ma za co. Stwierdziłam, że mogę jej pożyczyć, a jak kupi to odda, ale że ma uważać, bo to pamiątka dla mnie bardzo ważna. Zgodziła się, wzięła, podziękowała. I tyle widziałam tą książkę.

Nie wiem co jest gorsze, że wypiera? Że to osoba, której ufałam? Że to osoba mocno wierząca, która twierdzi wszem i wobec, że nie kłamie i nie kradnie? Która całym jestestwem stara się pokazać, że jest dobra nie wymagając niczego w zamian (nawet dziękuję)? Osoba która jest matką chrzestną Pierworodnego.

Źle mi z tym. Niestety nie mam dowodu, że książkę moją ma (prócz tego, że WIEM że ją ma). Byłam już u niej, patrzyłam na półki i fakt nie było. Jednak od innej koleżanki dowiedziałam się, że ona i jej mama również pożyczały jej rodzinie książki i nie dostali ich z powrotem (zamotałam?). Trzymane są w pawlaczu, szafach (?! O.o) i (o zgrozo!) w piwnicy. Tak, te pożyczone. Nie pójdę i nie zacznę wywalać książek z szaf czy z pawlaczy. Bez przesady, aż taka nie jestem. A szkoda.... :(

Od tamtej pory nie pożyczam już książek. Niech się wszyscy cmokną. Dopóki "Hobbit" do mnie nie wróci, niech nikt nie dotyka mojej własności. Utnę łapska i obedrę ze skóry. O.

A teraz trochę przesady, by notka nie była aż tak dołująca (choć i tak zdołowana jestem i co gorsza w jakiś sposób myślę właśnie tak: )

Mój intelekt został zgwałcony poprzez tą kradzież. Czuję się wykorzystana w sposób niecny i niegodny. Czuję się brudna. Czuję się jak łatwa dziwka.
Amen.



Nie ma, że boli.

sobota, 3 stycznia 2015

27. O mężczyznach i kobietach słów kilka (cz.II)

Kobiety, ach kobiety. Owszem, nie jesteśmy święte. Nie ma sensu przeczyć prawdzie. Część kobiet zdradza, kłamie, wykorzystuje i zostawia. Bawi się pewnie przy tym wyśmienicie w przeciwieństwie do płci przeciwnej (lub tej samej, jak wiemy różnie to bywa).

Omówię przypadek mojego Kumpla i Kochaniutkiej. Osoby te możecie pamiętać z tej notki. Przynajmniej jedna z was zna część ciągu dalszego tej historii – specjalnie dla niej oznaczyłam to o czym nie wie gwiazdką – czytaj proszę od gwiazdki. Dodam, że zgodę od Kumpla mam na opisanie tej historii.

Tak więc tamta sytuacja zakończyła się moim smsem do Kumpla, by skasował mój nr telefonu z telefonu jego ukochanej, acz wkurzającej mnie żonki. Co obiecał zrobić wykorzystując fakt, że żonka akurat poszła się wykąpać (czy tam wziąć prysznic). Telefon w łapce, wchodzi w kontakty, długo szukać nie musiał, ponieważ moje imię prawdziwe zalicza się do tych na literkę A. Skasował zauważając, że nad moim imieniem jest kontakt „Moje Kochanie”. Uradowało się serce jego, że żona tak ma go wpisanego w swój telefon, już już postanowił nie robić zbytniego szumu wkoło spięcia ze mną i porozmawiać na luzie z żoną, gdy wtem Moje Kochanie zadzwoniło! Tak! Kumpel telefon czym prędzej odłożył i wyszedł. Nie przystanął nawet na chwilę gdy usłyszał, że Kochaniutka biegnie odebrać telefon i zaczyna szczebiotać w słuchawkę tak ochoczo jak kiedyś szczebiotała do niego.

Wniosek był dość oczywisty. Kumpel został zdradzony. Jednak dane w kontaktach można łatwo zmienić, tak więc by mieć 100% i dowód winy zadzwonił do swego znajomego po adres detektywa, który pomógł mu w innej sprawie. Telefon dostał, umówił się na ten sam dzień. Żonie powiedział, że miał telefon od klienta, dość ważnego i jechać musi. Już! Natychmiast! Jednak wspomniał, że wróci dość szybko, przecież są umówieni na kolacje do teściów. Z domu wypadł w te pędy, pojechał na spotkanie i omówił całą sprawę.
Detektyw zaproponował założenie kamery z widokiem na drzwi wejściowe i ewentualne śledzenie żony. Kumpel się zgodził. Zamontowanie miało nastąpić dnia następnego rano, tak więc Kumpel musiał wymyślić jak pozbyć się żony. Myślał, myślał i wymyślił! Co my kobiety lubimy (podobno) robić? Zakupy! Szczególnie za pieniądze naszych ciężko pracujących mężczyzn! (tak słyszałam, ale nigdy nie doświadczyłam) Tak więc następnego ranka wybrali się we dwoje na szał po galeriach. Kochaniutka pokupowała co mogła, a jak! Po odstawieniu żony do domu Kumpel wybrał się do pracy wiedząc że i dom i żona są odpowiednio „zabezpieczeni” (szczęśliwi Ci, którzy posiadają własną firmę, albowiem oni mają nieregulowany czas pracy!)

Kochaniutka długo nie czekała. Hop po telefon. Krótka rozmowa telefoniczna i siup przebrać się w coś bardziej „seksi”. Po niespełna pół godziny rozlega się dzwonek do drzwi i Kochaniutka uradowana biegnie w szpileczkach do drzwi prawie tratując swoje psie dzieci. Otwiera, a tam? Amant pierwsza klasa! Wciąga go do środka i gdyby nie jedna kamera powstał by (sądząc po pierwszych 30 sekundach od wejścia) całkiem niezły pornol. Wychodząc ze „światła” kamery oboje byli już prawie nadzy. Co robili pozostawię waszej wyobraźni. Amant wyszedł ponad dwie godziny później, ledwo ubrany, ale za to jaki uradowany! A Kochaniutka? Cóż, najwyraźniej zdarła sobie przypadkiem lakierek z paznokci, bo odprowadzała go z buteleczką lakieru w rączce. Bidulka.

Proszę państwa mamy dowód. I co z tym dowodem zrobić? A no konfrontację przeprowadzić! Co Kumpel uczynił z radością myśląc, że podpisanie intercyzy było dobrym posunięciem. Wcześniej jednak odwiedził adwokata i naskrobali wniosek rozwodowy. Podobno piękny. Przechodząc do konfrontacji – czy Kumpel usłyszał coś co mogłoby zmienić jego nowo nabyte zdanie o Kochaniutkiej? Oj tak, dowiedział się całkiem ciekawych rzeczy. Początkowo żonka zarzekała się, że absolutnie go nie zdradza! Skąd! To tylko znajomy! Pokazany został jej film. Przeszła więc do kontrataku: „Ty od lat mnie nie zadowalasz!”. Przepraszam bardzo! Krew mnie zalewa! A kto wiecznie namawia ją na współżycie?! Kto stara się jak może by jej dogodzić?! Kto jest przez nią notorycznie wywalany z łóżka bo chrapie/wierci się/głowa ją boli/ma bóle żołądka(/inna denna wymówka)?! Halo?! No kto? No on! Kumpel! Który załatwiał jej najlepszych lekarzy których znalazł, by pomogli na jej ciągłe migreny, bóle brzuszka, czy choroby piesków. I co się okazuje? Że to wszystko jego i tylko jego wina, bo on jej nie zadowala! Ziemia do Kochaniutkiej! Czy, aby masz mózg?!
5 lat poszło w zapomnienie (pomijam parę lat przed ślubnych). Kochaniutka została spakowana i wysłana do mamusi. Mamusia stojąca murem za Zięciem nie była szczęśliwa wizytą córki i jej dwóch piesków. Do tej pory nie jest. Wspiera Zięcia intensywnie susząc głowę córci. Pieski pojechały daleko w siną dal. Tak o to Kochaniutka straciła wszystko. (Nadal przebywa pod czujnym okiem pana Detektywa, nadal spotyka się przelotnie i mniej intensywnie z Amantem, który chyba zwietrzył kłopoty i tak szybko jak się pojawia to znika).

* Żeby było ciekawiej Kochaniutka ostatnimi czasy przypomniała sobie o mnie. Dość intensywnie mnie nachodzi prosząc bym zeznawała na jej korzyść w sądzie. Jest to dość zabawne zważywszy na to, że dzięki mnie Kumpel dowiedział się o zdradzie. Kochaniutka namawia mnie usilnie obiecując mi złote góry. Nie rozumie odmowy, żali się i płacze. Ostatnio wspomniałam jej, że gdyby nie ja całej sytuacji by nie było (wspomniałam z nadzieją, że da mi święty spokój). Niestety nie zrozumiała. Szkoda.

W Mikołajki Kumpel siedział w domu sam i popijał wino (kolejne). Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Ktoś zgadnie kto przyszedł? Tak! Kochaniutka. Co więcej przyszła ubrana jedynie w płaszczyk! Że niby seksowna taka i sprytna. A to bioderkiem go kusi, a to cycka pokaże, że niby przypadkiem płaszczyk się rozwinął. Wpuścił, przeleciał. Rankiem, przed wyjściem zawitał do sypialni, obudził kobietę i rzecze „Ubieraj się”. Na co ona rozespana, ale zachwycona, że udał jej się podstęp odpiera ochoczo „Już kochanie. Zostaw mi moje klucze, pojadę po swoje rzeczy do mamy, skoro już się pogodziliśmy”. W drzwiach Kumpel obrócił się, popatrzył jak na kosmitkę i skomentował to tak: „Ależ nie. Nie pogodziliśmy się, oboje tylko wykorzystaliśmy sytuację. Ja bo wreszcie raczyłaś przyjść do mnie naga i gotowa, jak żona, a Ty bo byłem pijany. Nic się nie zmieniło, nadal tu nie mieszkasz, nadal się rozwodzimy. A teraz ubieraj się kobieto, spieszy mi się do pracy.”

Ona, przerażona, zapłakana, włożyła płaszczyk i wybiegła z domu. On zadzwonił do mnie z zapytaniem, czy zrobił dobrze (stąd wiem co się wydarzyło). Uznałam, że lepiej by zrobił gdyby zamknął jej drzwi przed nosem. Ale zrozumiałam, że go poniosło, że wypił, że wyposzczony. Wolno mu. Potraktował ją adekwatnie do tego kim dla niego się stała.

Ale, ale to nie koniec. Tego samego dnia zadzwoniła teściowa, że córka jej rano wróciła zapłakana i czy wie może co się stało. Opowiedział jej co i jak. A teściowa? „Dobrze jej tak!” Jak się okazało, gdy wróciła do domu zaraz za nią przyszedł Amancik. Teściowa podsłuchała, że oboje wymyślili prawie, że sprytny plan. Ona Kumpla uwiedzie ponownie, on jej wybaczy, wprowadzi się znów do niego i będą nadal żyli tak jak do tej pory. Ona z nim i z Amancikiem. Brawa! Nie wiem co teściowa potem zrobiła, ale podobno teraz Kochaniutka musiała się przeprowadzić do Amancika.


Tyle, z nowości. Wiem, że Kochaniutka dzwoniła w Sylwestra do Kumpla mego, jednak on już nie odbiera. W planie ma zmianę nr telefonu, sprzedanie domu i prawdopodobny wyjazd za granicę.

Nie ma, że boli.