środa, 21 października 2015

Podobno gdy nie ma się szczęścia w grach liczbowych...

...ma się szczęście w miłości.
Otóż pragnę wam uświadomić, że to GÓWNO PRAWDA!
Wnioskuje po swoich (i nie tylko) doświadczeniach życiowych. Pomijam już Exa (zwanego ostatnio Fistaszkowym). Nie mam szczęścia ani w miłości (dowód - jestem sama), ani w grach liczbowych (dowód - klepie biedę).
Ostatnio nawet nie jestem w stanie gadać normalnie z facetami. Ogólnie najpierw musiałabym jakiegoś mieć do pogadania, wiadomo. Po ostatniej "czystce" w znajomych zostało ich niezbyt wiele. W większości przypadków zajętych od poniedziałku do soboty wieczorem, a w niedziele śpią od rana do nocy.
Sama też ostatnio nie bardzo mam czas na spotkania i pogaduchy. Powróciłam więc na.... portale randkowe. Tyle, że tym razem twardo nie chwytam się tego ich jako miejsc poznania ewentualnego pana Ktosia. Teraz jakże "ambitnie" szukam kogoś do popisania.
Ok, trafił się jeden, ale bardzo szybko się zmył, gdy dowiedział się, że nie chcę się na dzień dobry spotykać. Z założenia chce tylko pisać, więc po cholere się spotykać?!
Pojawił się drugi. Starszy ode mnie (ten wcześniejszy był młodszy). Pogadaliśmy dwa dni z przerwami (bo on w pracy, a ja przecież na kursie - o którym w dalekiej, lub niedalekiej przyszłości napiszę gdzieś...). Pewnie gadalibyśmy dalej. Pojawiło się jednak stanowcze ALE. Oto ono:

Także tego, nie tyle nie mam szczęścia w grach liczbowych, miłości, ale nawet nie jestem w stanie znaleźć sobie faceta do pogadania. Ogarniacie?! Story of my life...

środa, 23 września 2015

Jesień pani droga. Jesień.

Tytuł z dupy, to i post z dupy.
Żyje. Jeszcze. Ale co to za życie.
Nic się nie zmieniło. Nadal ta sama bieda.
W sumie miałam mieć notkę o "czymś" a wyszła o niczym. Znowu.
Nie mam nerwów chyba już do niczego.
Nic to. Życie.
Mam ochotę tupnąć nóżką, odwrócić się na pięcie i odmaszerować w siną dal.
O! To jest myśl. Jeszcze krzyknę sobie, popłaczę, nie.... będę wyć(!) i rwać włosy z głowy.
Dlaczego? A no dlatego, że znowu zostałam potraktowana jak rzecz. Miałam o tym nigdzie nie pisać, ani nikomu nie mówić, bo takie sprawy to w moim życiu są już na porządku dziennym. No, ale chyba jednak muszę, więc się wygadam, a raczej wypisze.
Może jednak zacznę od pseudo początku...Września.
Wyobraźcie sobie, że we wrześniu zaczyna się szkoła. Co oznacza koniec wakacyjnej laby dla Pierworodnego, a dla mnie koniec posiadania dziecka 24h/dobę 7 dni w tygodniu. Nie zaprzeczę, był moment w wakacje, że odliczałam dni gdy moje dziecko na te parę godzin zniknie z mego życia i będę miała WOLNE. Jak przyszło co do czego wróciła moja strona zaborczej matki, która nie odda dziecka. Jednak oddała, bo musiała. I tym oto sposobem Pierworodny Mój chodzi od trzech tygodni do drugiej klasy szkoły podstawowej. ZGROZA! Powiadam Wam. Codziennie zadanie, już mieliśmy jeden wierszyk do nauczenia, dwie czytanki i dziś dostaliśmy całą listę lektur na ten rok. Żeby było zabawniej Przyjaciel Pierworodnego usłyszał od pani bibliotekarki, że nie dostanie ŻADNEJ książki z tegorocznych lektur, ponieważ (i teraz uwaga) nie przeczytał wszystkich lektur z roku poprzedniego. WTF?! Pora wykorzystać kartę w Miejskiej Bibliotece...
To jeszcze nic. (całkowicie pominę wydatki związane z rozpoczęcie roku szkolnego)
Wrzesień to także czas moich urodzin. Ogólnie ich nie lubię, bo zawsze są zjebane. Te pobiły na kolana wszystkie poprzednie. Gorszych nie pamiętam. Kto mi złożył życzenia? Mama, koleżanki (w tym Prze-Ciążona :* ) i siostra, ale ona to akurat po rozmowie z mamą się ogarnęła, że przecież mam urodziny - święto lasu. Łaskawie wysłała sms. Kto mi dał prezent? Koleżanka. Jedna koleżanka, która nawet nie musiała mi nic dawać.
Mamę rozgrzeszam - jest daleko, jakby mogła to by dała. Siostra - najwyraźniej za mało wolontariatu odbębniłam przy Karpiku. No i przecież wcale nie dałam jej sukienki na urodziny. Bo po co. Pan Ojciec - sklerozę ma, dzień po urodzinach przypomniałam mu o nich. Przeprosił w sumie i stwierdził, że fajnie, że mu piwo kupiłam.... Faceci...
Co więcej? Dowiedziałam się, że jestem zimną suką. Dlaczego? Bo nie chce się puścić z jednym kolegą kolegi koleżanki kumpeli kuzynki kumpla mojego znajomego. Fajnie nie? Ale jak coś to dziwką też jestem. Nie okłamujmy się - jestem złem wcielonym. Wiedźmą, co to zmusiła Fistaszkowego exa swego do zostawienia jej z dzieckiem. O ja niedobra. Miał 15 dzieci, każde z innym, te po Pierworodnym nawet mają opcje niewidzialności.
A tak serio. Znowu zostałam zmieszana z błotem przez kogoś kogo ledwo znam. Bo widzicie jest taki chłopak, nazwijmy go "Ruchaczkiem". Sama nazwa wskazuje, że rucha co podleci. O tym fakcie wiedzą wszyscy wspólni znajomi.
Parę dni temu (bo przecież wrzesień nie jest jeszcze dość zjebany) spotykam koleżankę, która mówi mi jakiego to ma cudownego męża i w ogóle sratatatata. Słucham jednym uchem bo aż mnie mdli od wypływających z niej słodyczy pod adresem faceta, który wygląda gorzej niż siedem nieszczęść. No, ale dla niej jest mega przystojny. Ok, miłość oślepia i otumania. Koncertowo. Przestałam jej w sumie słuchać jak to zaczęła mi opowiadać o swym pożyciu seksualnym. (a uwierzcie mi zaczęła i to dość dosadnie i ze szczegółami - ble). Nagle dochodzi do pytanie z jej strony "a jak tam Twój seks?". Trochę mnie podkurwiła, bo sorry ale nie Twoja brocha czy mam kogo pobzykać, czy też zadowalam się sama, czy jednak ogólnie mam wyjebane. Jednak odpowiadam zgodnie z prawdą, że jestem sama. I słucham, że jak to sama, a dziecko? Sklerozę ma kolejna, przecież wiedziała, że sama dziecko na ludzi wyprowadzam. A moje potrzeby? A chociaż gole się tam, na dole? Wstałam z zamiarem powiedzenia jej zaprawionego komplementami i sporą ilością przecinków "do widzenia". Nie dane mi było. Wpadła na genialny pomysł, że ona mnie wyswata. Mówiła na tyle głośno, że ludzie na nas zaczęli patrzeć. Mówiła o swych znajomych, oczywiście wszyscy "superaśni". I co? Wpadła na pomysł, że umówi mnie (nie pytając mnie o zgodę) z najlepszym przyjacielem swego mężusia (och, ach, rzygam). Kim był owy przyjaciel? Ruchaczek! Tak! Zgadłyście! (tylko kobieta dotrwa do tego momentu) Wyciąga telefon i DZWONI. Rzucam się z mordą i łapami by a) opierdolić nadpobudliwą idiotkę b) wyrwać ten jebany telefon i jebnąć nim o chodnik. Nie wzięłam pod uwagę, że to coś jest takie szybkie na tych pieprzonych szpileczkach!
Dodzwoniła się, gada, ba podaje moje imię i nazwisko, chce wysłać mój nr telefonu. Ja się drę w jej stronę już odchodząc, żeby sobie darowała, a jak będzie wydzwaniał ten idiota to zgłoszę nękanie na policje. Nic nie zrobią - wiadomo, ale może podziała na niego i sobie daruje.
Nie zadzwonił. Dzięki Ci o panie w niebiesiech!
Gorzej. Przyszedł jej mąż i Ruchaczek... Czekali, aż odprowadzę Pierworodnego do szkoły, by go zareklamować i najlepiej bym dała się zaciągnąć o w te, własnie te krzaczki. W koło pełno ludzi, ale podchodzą ochoczo. Mówią jaka to ja nie jestem boska i zgrabna i w ogóle. Bleeeee. Mówię im grzecznie i spokojnie, że nie jestem, nie byłam i nie będę zainteresowana spotkaniem z Ruchaczkiem, ponieważ wiem, co nieco o nim i nie szukam tego w facecie. Zostaje namawiana, by może jednak skorzystać. Nikt mi - samotnej matce pod 30stke, nie mającej pracy i własnego mieszkania - nie będzie już chciał dogodzić. Że to łaska i powinnam się cieszyć. Powtarzam wciąż grzecznie - NIE. To może trójkącik? I w dupkę i usta, żebym nie zaciążyła? ŻE KURWA JA PIERDOLE CO?! Odpowiedziałam, już niezbyt miło i z ozdobnikami że NIE. Odeszłam.
Nie minęły 3h jak dostaje parę smsów, że jestem dziwką i zimną suką. Że chłopak (tak, Ruchaczek) się we mnie od lat kocha (ha ha ha dobre), a ja go tak potraktowałam! Jak mogłam?! Co ze mną jest nie tak? Już się nie dziwią, że jestem sama. Sama też zostanę. Biedny mój syn, ma dziwkę i sukę zarazem za matkę. WSTYD!
Nie, nie od niego. Od wspólnych znajomych. Którzy mnie znają dłużej niż jego.
Po paru dniach moje kontakty w telefonie uszczupliły się z rozmiaru XL na rozmiar XXS. Smsy kasowałam zaraz po przeczytaniu. Telefony blokowałam, jeśli zaczynały się od słów "Ty zdziro/suko/kurwo/dziwko..."
Teraz kontakty mogę policzyć na placach dwóch rąk i jednej stopy. Fajnie, nie?

Wrześniu... WYPIERDALAJ!

P.S. A jednak się rozpisałam.
P.S.2 Tak wygląda moje życie. Nie jest to fikcja literacka, oj nie. Tak jest i było. I pewnie będzie. Z moim szczęściem....

czwartek, 21 maja 2015

Notka, dzięki której ktoś mnie znienawidzi. :D

Game of Thrones s5e6 
"Unbowed, Unbent, Unbroken"

Ja wiem, że nie każda z was tu zaglądających ogląda ten serial, czy czytała książkę. Pewnie żadna.Jednak fala "świętego" oburzenia mnie przeraża. LUDZIE OCKNIJCIE SIĘ.

Pomijam wątek Dornijski, Tyriona&Jorah i Aryi - pomimo w większości przypadków braku powiązania z książką, do przeżycia.
Chodzi o wątek Sansa Stark - Ramsay Bolton.
Sansa Stark w książce nie przebywała w Winterfell, nie wyszła za Ramsaya. To był Jeyne Poole, która udawała Arye Stark. Została potraktowana tak samo, jak nie gorzej. Dla mnie wątek Jeyne był o wiele gorszy do przeczytania niż oglądnięcie tych paru minut. Dziewczynie się nie należało.
Czy należało się Sansie? Nie, ale czego do jasnej cholery spodziewaliście się po Boltonie?! Ba! Po Ramsayu!
No HALO!! To Ramsay!! Tak, ten sam Ramsay, który poluje na swoje byłe kochanki, który skóruje Theona, którego potem maltretuje również psychicznie czyniąc z niego Fetora. Serio spodziewaliście się, że pogłaszcze Sanse po główce, będzie dla niej miły i uczynny, da jej kiecki, lusterko, ciasteczka cytrynowe i zostawi ją w spokoju? Przecież on musi umocnić pozycje Boltonów na Północy! Jak ma to zrobić nie konsumując małżeństwa?! Małżeństwo nie skonsumowane = małżeństwo nie ważne (patrz ślub Sansy z Tyrionem Lannisterem). Kurde on musi spłodzić dziedzica! Nie ogarniacie tego, że to wstęp był tylko? Niechże cieszą się Ci co "znają" Ramsaya. Przecież mógł ja pobić, uciąć palce, oskórować... Miał tyle możliwości.


Zdziwiło mnie natomiast, że Sansa nie rozegrała tego inaczej. Zagranie po przyjeździe i powitanie Boltonów - mistrzostwo. Najpierw patrzy na Boltonów jak na gówno, a potem ten słodki uśmiech. No cudo! Rozmowy z Mirandą, Waldą, czy Boltonami - bomba. Szczególnie tekst z wanny skierowany do Mirandy "Nie możesz mnie przestraszyć". Mogła podczas nocy poślubnej dać mu w pysk (pewnie by jej oddał po dwakroć, ale zawsze to jakaś oznaka charakteru w jej wykonaniu by była), mogła się nie sprzeciwiać, albo wręcz przeciwnie sprzeciwić się. Nie zrobiła nic.


Niesamowicie wkurzający fakt: Sansa - postać z niesamowitym potencjałem całkowicie nie wykorzystanym.

Bonus: Zaskoczyła zniesmaczyła was scena nocy poślubnej Sansy?

Jakoś na scenę nocy poślubnej Daenerys Targaryen nikt tak nie reagował.
P.S. Iwan Rheon grający Ramsaya jest taaaaaaaki fajny.... XD
P.S.2 Zdjęcia pobrane oczywiście z otchłani internetów.

środa, 8 kwietnia 2015

36.Jestę suką

Taaaa, od czego by tu zacząć... może od początku? No to jedziemy...

Na początku był CHAOS... Nie no, dobra, bez jaj!

Jakiś czas temu lasencje z mej tajnej grupy (wciąż się jaram tajnością) na popularnym portalu społecznościowym zachęciły mnie do założenia konta na jakże popularnym portalu randkowym. No to założyłam. Dziewczynki przekonywały mnie, że tam „na pewno kogoś poznam”, w końcu parę z nich znalazło tam drugą połówkę. Ja śmiałam się, że testa zrobię. Pewnie nikt fajny nie napisze do mnie!. Zresztą nawet jeśli to co to za rozmowa, skoro dziennie ma się jedną wiadomość do wysłania?

Pisali... nawet. Szkoda tylko, że to jakieś dzieci były, albo obleśne typki proponujące mi seks „nie z tej ziemi”. Nie no błagam, z czym do ludzi? Choć zawsze może być gorzej. Wyzwisk tym razem nie było.
W końcu napisał ktoś w miarę interesujący. Jednak, że ja już w planie miałam pójście spać odpisałam podając mail. Raczej z serii „najwyżej go spławię jak jakiś palant”. Prawdą jest, że jako jedyny nie napisał jak do taniej dziwki. Samo to miało swoje plusy. Ewidentnie też przeczytał opis, skoro prawidłowo do niego nawiązał. Brawa. Masz szansę.

Maili było parę, pisało się dobrze. Przeskoczyliśmy na wspomniany wcześniej portal społecznościowy i nadal pisało nam się dobrze, a nawet można rzec świetnie. Humor w moim guście, powiedzonka też, brak słodzenia mi, w jakimś stopniu polubiłam gościa.

Po kolejnych dniach rozmów przyszła pora na pytania o spotkanie. Nie przeczę, sama już nawet myślałam czy nie spytać wprost. Nie musiałam, sam zaproponował.

Spotkań było parę, rozmowy naprawdę superowe. Ba! Nawet na twarzo-książce oznaczyliśmy się jako para i tak się zachowywaliśmy (w każdym możliwym znaczeniu, on bardziej niż ja w sumie).

Ten związek zakończyłam ja. Dlaczego? Cóż powodów jest parę i co bardziej wtajemniczone osoby wiedzą. Jednak powód najważniejszy był jeden: nic do niego nie czułam, nie czuję i nie poczuję. Ot, tylko tyle i aż tyle.

Jestem suką z tego powodu, że cała ta sprawa po mnie spłynęła. Całkowicie. Nie czuję nic, choć moim skromnym zdaniem powinnam. Czy jest mi smutno? Nie. Żal? Nie. Złość? Nie. Zawód? Nie. Szczęście? Nie.

No kurde NIC.

Dziś miałam Karpika i ogólnie zazwyczaj czuję się dwojako. Cieszę się, że go mam i lekko złoszczę, bo jednak w jakiś sposób czuję się wykorzystywana pomimo, że to mój siostrzeniec. A dziś? NIC.
Dzień w dzień mam takie uczuciowe otępienie.

Jedyna osoba, która wzbudza JAKIEŚ emocje to mój Pierworodny. I nikt więcej.


P.S. Z tego wszystkiego już nawet nie mam ochoty na kolejne dziecko. To dopiero jest chore.

Nie ma, że boli.

czwartek, 26 marca 2015

35. Wiosenne porządki... ?

Pomimo to, że jestem zodiakalną panną nie przepadam za sprzątaniem, czy też idealny porządkiem. Mam artystyczny nie ład, który uwielbiam. Raz na jakiś czas odbija mi szajba i dochodzi do głosy Panna Idealna.

Panna Idealna jest pedantką do stopnia n-tego* i typową panną. Zawsze gdy owa pannica budzi się nastaje czas wielkich porządków. Tak było i tym razem...

Wstała rano, otworzyła jedno oko... potem drugie... potem trzecie... a nie sorry, trzeciego oka brak. Tak więc, na czym to ja... aaaa tak! Otworzyła drugie oko, sprawdziła która jest godzina (5:40) i zaczęła planować dzień. Lista tworzona była w głowie (Idealni nie potrzebują papierów i długopisów, oni wszystko pamiętają!). Kilka chwil później kilometrowa lista została stworzona, godzina ponownie sprawdzona (5:40 i 30 sekund!). Panna Idealna stwierdziła, że "troszkę" snu jej się jeszcze przyda, przecież trzeba mieć siłę na sprzątanie! Tak więc zasnęła aż do... 6:30. 
Gdy już uznała za stosowne zwlec się z łóżka, powędrowała prosto do kuchni, by stworzyć napój bogów - Kawę. Z zapachem świeżej kawki w nozdrzach przebrała się w łazience i poczyniła pierwsze kroki, by zbudzić nic nie świadomego Pierworodnego. 
Pierworodny miał zostać obudzony w sposób niecny - całusami, lecz Idealna nie zdążyła, dzieć już oglądał baje. Pannica stwierdziła, że nawet jej to na rękę, przecież młodzieniec sam zapowie swe śniadanie i upomni się co by było już zaraz, za moment, a najlepiej w sekundę. Poszła więc stworzyć śniadanie i nim dzieć uświadomił sobie, że głodny matula przyniosła upragnione żarełko i tym samym wygoniła go z łóżka. Pościeliła, pozmywała, podała dziecięciu ubranie, by ochoczo, bez jęków zmieniło odzienie i bierze się za punkt pierwszy na swej liście - posprzątanie swej szafki z ubraniami. 
Cel szczytny, bo pierdolnik nie lada. Swetry pomiędzy dżinsami, dżinsy pomiędzy koszulkami, koszulki pomiędzy... no pomiędzy wszystkim. Tak więc wyciąga i układa, jak krzywo złożone to na nowo składa, przekłada, podkłada, nakłada. Długi rękaw z lewej, krótki po środku, a brak ramiączek z prawej. Idzie jej świetnie, cudownie wręcz sobie radzi. Radość ją przepełnia! Aż tu nagle.... Nieeee, nie możliwe... Brudna bluzeczka. No jak to? Akurat ubranka to my zawsze ładne, uprane, wyprasowane, pachnące ochoczo wkładamy do szafy obie! (Nie koniecznie na miejsce) No jak brudna... No błagam! Omamy czy co? No nic to, odłożyła na bok i bierze następną.... SZLAG BY TO TRAFIŁ! Ta brudna jakby kto się na nią porzygał, albo i gorzej! WTF?! Co się dzieje?! CO TO MA ZNACZYĆ?
Nagle dociera do Idealnej, że to nie jest taki zwykły brud... Toż to brud specyficzny... To... nie, nie przejdzie jej to przez gardło... No nie mogło ją to spotkać... Nie ją, nie Idealną... 
Woła więc Królową Bałaganu, swe alter ego i pokazuje wręcz wzrokiem krzycząc "jak mogłaś do tego dopuścić?!". Królowa patrzy i nie rozumie, myśli pewnie że idealnej ta pedantyczność na mózg padła już całkowicie. Bluzka brudna, trzeba wyprać! No o co te krzyki i pretensje? Nic się nie stało przecież! Wyluzuj kobieto! 
Jednak Idealna wciąż patrzy jakby mogła wzrokiem zdezynfekować, zabić, posprzątać, znów zdezynfekować i czekać aż Królowa nasza panująca wstanie ponownie.
Bałaganiara więc podchodzi bliżej, bierze bluzkę i jej się przygląda. Patrzy i oczom nie wierzy!... PLEŚŃ! Do jasnej cholery! PLEŚŃ! 
Królowa na Idealną, Idealna na Królową. Patrzą tak intensywnie, że aż....
Obie zeszły na zawał.

To tak tytułem wstępu.
Zostawmy nasze panie samym sobie. Albo wstaną, albo i nie, żadna różnica.
Tak oto odkryłam w swej szafce pleśń. Ubrania cóż... albo poszły do prania z nadzieją, że coś to da, albo poszły do wora, bo po cóż ratować coś czego się nie używa? Prań było już chyba pięć, a szykują się co najmniej jeszcze dwa. Worów wywaliłam... 7? 
No tak, nie wspomniałam, że do szafki mej doszła ma szafa. Moja piękna ramoneska i mój płaszcz skórzany (skóra prawdziwa, odziedziczona po babuszce) zostały zaatakowane pleśnią. Wraz z mymi pierwszymi glanami. O ile kurtki udało się odratować tak glany wywaliłam. Żałobę będę nosić do końca życia. Na me szczęście mam drugie, ale trzeba je rozchodzić.

Z pleśnią walkę zaczęłam, zobaczymy czy moje aktualne działania coś dadzą. Odsunięcie mebli od ściany, przyklejenie kawałków styropianu, popsikanie ściany odpowiednim preparatem - oto co zrobiłam. Oby coś dało.
Skąd nowa znajoma zwana pleśnią? Ano mieszkam na parterze. Ściana z meblami owymi jest na ścianie "zewnętrznej" czyli najzimniejszej. Przez nią najwięcej zimna i wilgoci przełazi. W związku z tak zwanymi oszczędnościami w mym pokoju (który jest sporawych rozmiarów w sumie) ogrzewanie było włączone na minimum możliwy. W skali od 0 do 6, była to zazwyczaj 2, w porywach do 2,5-3 (ale to już musiał być mróz jak tra la la). Całą zimę wymarzłam (od razu zaznaczam Pierworodny jest grzejnikiem, jemu zimno nie było), chodziłam zasmarkana, kaszlałam i ogólnie było mi źleeeeee. A zimno, wilgoć i brak przepływu powietrza (skoro marznę wiadomo, że nie otworze okna) to idealne warunki dla rozwoju pleśni. Efektem oszczędności są dodatkowe wydatki. Cudnie.

Mam za sobą parę dni intensywnej pracy i walki. Szafa i szafka pomimo zwolnienia miejsca wciąż Idealnej wydają się zawalone (no coś w tym jest, skoro nawet Królowa przyznaje jej racje). Podejrzewam, że po kolejnych praniach czeka mnie kolejne wywalanie ciuszków.
Żyć nie umierać...




*Stopień n-ty jest tak duży, że sama nie jestem w stanie go określić.