środa, 21 października 2015

Podobno gdy nie ma się szczęścia w grach liczbowych...

...ma się szczęście w miłości.
Otóż pragnę wam uświadomić, że to GÓWNO PRAWDA!
Wnioskuje po swoich (i nie tylko) doświadczeniach życiowych. Pomijam już Exa (zwanego ostatnio Fistaszkowym). Nie mam szczęścia ani w miłości (dowód - jestem sama), ani w grach liczbowych (dowód - klepie biedę).
Ostatnio nawet nie jestem w stanie gadać normalnie z facetami. Ogólnie najpierw musiałabym jakiegoś mieć do pogadania, wiadomo. Po ostatniej "czystce" w znajomych zostało ich niezbyt wiele. W większości przypadków zajętych od poniedziałku do soboty wieczorem, a w niedziele śpią od rana do nocy.
Sama też ostatnio nie bardzo mam czas na spotkania i pogaduchy. Powróciłam więc na.... portale randkowe. Tyle, że tym razem twardo nie chwytam się tego ich jako miejsc poznania ewentualnego pana Ktosia. Teraz jakże "ambitnie" szukam kogoś do popisania.
Ok, trafił się jeden, ale bardzo szybko się zmył, gdy dowiedział się, że nie chcę się na dzień dobry spotykać. Z założenia chce tylko pisać, więc po cholere się spotykać?!
Pojawił się drugi. Starszy ode mnie (ten wcześniejszy był młodszy). Pogadaliśmy dwa dni z przerwami (bo on w pracy, a ja przecież na kursie - o którym w dalekiej, lub niedalekiej przyszłości napiszę gdzieś...). Pewnie gadalibyśmy dalej. Pojawiło się jednak stanowcze ALE. Oto ono:

Także tego, nie tyle nie mam szczęścia w grach liczbowych, miłości, ale nawet nie jestem w stanie znaleźć sobie faceta do pogadania. Ogarniacie?! Story of my life...

środa, 23 września 2015

Jesień pani droga. Jesień.

Tytuł z dupy, to i post z dupy.
Żyje. Jeszcze. Ale co to za życie.
Nic się nie zmieniło. Nadal ta sama bieda.
W sumie miałam mieć notkę o "czymś" a wyszła o niczym. Znowu.
Nie mam nerwów chyba już do niczego.
Nic to. Życie.
Mam ochotę tupnąć nóżką, odwrócić się na pięcie i odmaszerować w siną dal.
O! To jest myśl. Jeszcze krzyknę sobie, popłaczę, nie.... będę wyć(!) i rwać włosy z głowy.
Dlaczego? A no dlatego, że znowu zostałam potraktowana jak rzecz. Miałam o tym nigdzie nie pisać, ani nikomu nie mówić, bo takie sprawy to w moim życiu są już na porządku dziennym. No, ale chyba jednak muszę, więc się wygadam, a raczej wypisze.
Może jednak zacznę od pseudo początku...Września.
Wyobraźcie sobie, że we wrześniu zaczyna się szkoła. Co oznacza koniec wakacyjnej laby dla Pierworodnego, a dla mnie koniec posiadania dziecka 24h/dobę 7 dni w tygodniu. Nie zaprzeczę, był moment w wakacje, że odliczałam dni gdy moje dziecko na te parę godzin zniknie z mego życia i będę miała WOLNE. Jak przyszło co do czego wróciła moja strona zaborczej matki, która nie odda dziecka. Jednak oddała, bo musiała. I tym oto sposobem Pierworodny Mój chodzi od trzech tygodni do drugiej klasy szkoły podstawowej. ZGROZA! Powiadam Wam. Codziennie zadanie, już mieliśmy jeden wierszyk do nauczenia, dwie czytanki i dziś dostaliśmy całą listę lektur na ten rok. Żeby było zabawniej Przyjaciel Pierworodnego usłyszał od pani bibliotekarki, że nie dostanie ŻADNEJ książki z tegorocznych lektur, ponieważ (i teraz uwaga) nie przeczytał wszystkich lektur z roku poprzedniego. WTF?! Pora wykorzystać kartę w Miejskiej Bibliotece...
To jeszcze nic. (całkowicie pominę wydatki związane z rozpoczęcie roku szkolnego)
Wrzesień to także czas moich urodzin. Ogólnie ich nie lubię, bo zawsze są zjebane. Te pobiły na kolana wszystkie poprzednie. Gorszych nie pamiętam. Kto mi złożył życzenia? Mama, koleżanki (w tym Prze-Ciążona :* ) i siostra, ale ona to akurat po rozmowie z mamą się ogarnęła, że przecież mam urodziny - święto lasu. Łaskawie wysłała sms. Kto mi dał prezent? Koleżanka. Jedna koleżanka, która nawet nie musiała mi nic dawać.
Mamę rozgrzeszam - jest daleko, jakby mogła to by dała. Siostra - najwyraźniej za mało wolontariatu odbębniłam przy Karpiku. No i przecież wcale nie dałam jej sukienki na urodziny. Bo po co. Pan Ojciec - sklerozę ma, dzień po urodzinach przypomniałam mu o nich. Przeprosił w sumie i stwierdził, że fajnie, że mu piwo kupiłam.... Faceci...
Co więcej? Dowiedziałam się, że jestem zimną suką. Dlaczego? Bo nie chce się puścić z jednym kolegą kolegi koleżanki kumpeli kuzynki kumpla mojego znajomego. Fajnie nie? Ale jak coś to dziwką też jestem. Nie okłamujmy się - jestem złem wcielonym. Wiedźmą, co to zmusiła Fistaszkowego exa swego do zostawienia jej z dzieckiem. O ja niedobra. Miał 15 dzieci, każde z innym, te po Pierworodnym nawet mają opcje niewidzialności.
A tak serio. Znowu zostałam zmieszana z błotem przez kogoś kogo ledwo znam. Bo widzicie jest taki chłopak, nazwijmy go "Ruchaczkiem". Sama nazwa wskazuje, że rucha co podleci. O tym fakcie wiedzą wszyscy wspólni znajomi.
Parę dni temu (bo przecież wrzesień nie jest jeszcze dość zjebany) spotykam koleżankę, która mówi mi jakiego to ma cudownego męża i w ogóle sratatatata. Słucham jednym uchem bo aż mnie mdli od wypływających z niej słodyczy pod adresem faceta, który wygląda gorzej niż siedem nieszczęść. No, ale dla niej jest mega przystojny. Ok, miłość oślepia i otumania. Koncertowo. Przestałam jej w sumie słuchać jak to zaczęła mi opowiadać o swym pożyciu seksualnym. (a uwierzcie mi zaczęła i to dość dosadnie i ze szczegółami - ble). Nagle dochodzi do pytanie z jej strony "a jak tam Twój seks?". Trochę mnie podkurwiła, bo sorry ale nie Twoja brocha czy mam kogo pobzykać, czy też zadowalam się sama, czy jednak ogólnie mam wyjebane. Jednak odpowiadam zgodnie z prawdą, że jestem sama. I słucham, że jak to sama, a dziecko? Sklerozę ma kolejna, przecież wiedziała, że sama dziecko na ludzi wyprowadzam. A moje potrzeby? A chociaż gole się tam, na dole? Wstałam z zamiarem powiedzenia jej zaprawionego komplementami i sporą ilością przecinków "do widzenia". Nie dane mi było. Wpadła na genialny pomysł, że ona mnie wyswata. Mówiła na tyle głośno, że ludzie na nas zaczęli patrzeć. Mówiła o swych znajomych, oczywiście wszyscy "superaśni". I co? Wpadła na pomysł, że umówi mnie (nie pytając mnie o zgodę) z najlepszym przyjacielem swego mężusia (och, ach, rzygam). Kim był owy przyjaciel? Ruchaczek! Tak! Zgadłyście! (tylko kobieta dotrwa do tego momentu) Wyciąga telefon i DZWONI. Rzucam się z mordą i łapami by a) opierdolić nadpobudliwą idiotkę b) wyrwać ten jebany telefon i jebnąć nim o chodnik. Nie wzięłam pod uwagę, że to coś jest takie szybkie na tych pieprzonych szpileczkach!
Dodzwoniła się, gada, ba podaje moje imię i nazwisko, chce wysłać mój nr telefonu. Ja się drę w jej stronę już odchodząc, żeby sobie darowała, a jak będzie wydzwaniał ten idiota to zgłoszę nękanie na policje. Nic nie zrobią - wiadomo, ale może podziała na niego i sobie daruje.
Nie zadzwonił. Dzięki Ci o panie w niebiesiech!
Gorzej. Przyszedł jej mąż i Ruchaczek... Czekali, aż odprowadzę Pierworodnego do szkoły, by go zareklamować i najlepiej bym dała się zaciągnąć o w te, własnie te krzaczki. W koło pełno ludzi, ale podchodzą ochoczo. Mówią jaka to ja nie jestem boska i zgrabna i w ogóle. Bleeeee. Mówię im grzecznie i spokojnie, że nie jestem, nie byłam i nie będę zainteresowana spotkaniem z Ruchaczkiem, ponieważ wiem, co nieco o nim i nie szukam tego w facecie. Zostaje namawiana, by może jednak skorzystać. Nikt mi - samotnej matce pod 30stke, nie mającej pracy i własnego mieszkania - nie będzie już chciał dogodzić. Że to łaska i powinnam się cieszyć. Powtarzam wciąż grzecznie - NIE. To może trójkącik? I w dupkę i usta, żebym nie zaciążyła? ŻE KURWA JA PIERDOLE CO?! Odpowiedziałam, już niezbyt miło i z ozdobnikami że NIE. Odeszłam.
Nie minęły 3h jak dostaje parę smsów, że jestem dziwką i zimną suką. Że chłopak (tak, Ruchaczek) się we mnie od lat kocha (ha ha ha dobre), a ja go tak potraktowałam! Jak mogłam?! Co ze mną jest nie tak? Już się nie dziwią, że jestem sama. Sama też zostanę. Biedny mój syn, ma dziwkę i sukę zarazem za matkę. WSTYD!
Nie, nie od niego. Od wspólnych znajomych. Którzy mnie znają dłużej niż jego.
Po paru dniach moje kontakty w telefonie uszczupliły się z rozmiaru XL na rozmiar XXS. Smsy kasowałam zaraz po przeczytaniu. Telefony blokowałam, jeśli zaczynały się od słów "Ty zdziro/suko/kurwo/dziwko..."
Teraz kontakty mogę policzyć na placach dwóch rąk i jednej stopy. Fajnie, nie?

Wrześniu... WYPIERDALAJ!

P.S. A jednak się rozpisałam.
P.S.2 Tak wygląda moje życie. Nie jest to fikcja literacka, oj nie. Tak jest i było. I pewnie będzie. Z moim szczęściem....

czwartek, 21 maja 2015

Notka, dzięki której ktoś mnie znienawidzi. :D

Game of Thrones s5e6 
"Unbowed, Unbent, Unbroken"

Ja wiem, że nie każda z was tu zaglądających ogląda ten serial, czy czytała książkę. Pewnie żadna.Jednak fala "świętego" oburzenia mnie przeraża. LUDZIE OCKNIJCIE SIĘ.

Pomijam wątek Dornijski, Tyriona&Jorah i Aryi - pomimo w większości przypadków braku powiązania z książką, do przeżycia.
Chodzi o wątek Sansa Stark - Ramsay Bolton.
Sansa Stark w książce nie przebywała w Winterfell, nie wyszła za Ramsaya. To był Jeyne Poole, która udawała Arye Stark. Została potraktowana tak samo, jak nie gorzej. Dla mnie wątek Jeyne był o wiele gorszy do przeczytania niż oglądnięcie tych paru minut. Dziewczynie się nie należało.
Czy należało się Sansie? Nie, ale czego do jasnej cholery spodziewaliście się po Boltonie?! Ba! Po Ramsayu!
No HALO!! To Ramsay!! Tak, ten sam Ramsay, który poluje na swoje byłe kochanki, który skóruje Theona, którego potem maltretuje również psychicznie czyniąc z niego Fetora. Serio spodziewaliście się, że pogłaszcze Sanse po główce, będzie dla niej miły i uczynny, da jej kiecki, lusterko, ciasteczka cytrynowe i zostawi ją w spokoju? Przecież on musi umocnić pozycje Boltonów na Północy! Jak ma to zrobić nie konsumując małżeństwa?! Małżeństwo nie skonsumowane = małżeństwo nie ważne (patrz ślub Sansy z Tyrionem Lannisterem). Kurde on musi spłodzić dziedzica! Nie ogarniacie tego, że to wstęp był tylko? Niechże cieszą się Ci co "znają" Ramsaya. Przecież mógł ja pobić, uciąć palce, oskórować... Miał tyle możliwości.


Zdziwiło mnie natomiast, że Sansa nie rozegrała tego inaczej. Zagranie po przyjeździe i powitanie Boltonów - mistrzostwo. Najpierw patrzy na Boltonów jak na gówno, a potem ten słodki uśmiech. No cudo! Rozmowy z Mirandą, Waldą, czy Boltonami - bomba. Szczególnie tekst z wanny skierowany do Mirandy "Nie możesz mnie przestraszyć". Mogła podczas nocy poślubnej dać mu w pysk (pewnie by jej oddał po dwakroć, ale zawsze to jakaś oznaka charakteru w jej wykonaniu by była), mogła się nie sprzeciwiać, albo wręcz przeciwnie sprzeciwić się. Nie zrobiła nic.


Niesamowicie wkurzający fakt: Sansa - postać z niesamowitym potencjałem całkowicie nie wykorzystanym.

Bonus: Zaskoczyła zniesmaczyła was scena nocy poślubnej Sansy?

Jakoś na scenę nocy poślubnej Daenerys Targaryen nikt tak nie reagował.
P.S. Iwan Rheon grający Ramsaya jest taaaaaaaki fajny.... XD
P.S.2 Zdjęcia pobrane oczywiście z otchłani internetów.

środa, 8 kwietnia 2015

36.Jestę suką

Taaaa, od czego by tu zacząć... może od początku? No to jedziemy...

Na początku był CHAOS... Nie no, dobra, bez jaj!

Jakiś czas temu lasencje z mej tajnej grupy (wciąż się jaram tajnością) na popularnym portalu społecznościowym zachęciły mnie do założenia konta na jakże popularnym portalu randkowym. No to założyłam. Dziewczynki przekonywały mnie, że tam „na pewno kogoś poznam”, w końcu parę z nich znalazło tam drugą połówkę. Ja śmiałam się, że testa zrobię. Pewnie nikt fajny nie napisze do mnie!. Zresztą nawet jeśli to co to za rozmowa, skoro dziennie ma się jedną wiadomość do wysłania?

Pisali... nawet. Szkoda tylko, że to jakieś dzieci były, albo obleśne typki proponujące mi seks „nie z tej ziemi”. Nie no błagam, z czym do ludzi? Choć zawsze może być gorzej. Wyzwisk tym razem nie było.
W końcu napisał ktoś w miarę interesujący. Jednak, że ja już w planie miałam pójście spać odpisałam podając mail. Raczej z serii „najwyżej go spławię jak jakiś palant”. Prawdą jest, że jako jedyny nie napisał jak do taniej dziwki. Samo to miało swoje plusy. Ewidentnie też przeczytał opis, skoro prawidłowo do niego nawiązał. Brawa. Masz szansę.

Maili było parę, pisało się dobrze. Przeskoczyliśmy na wspomniany wcześniej portal społecznościowy i nadal pisało nam się dobrze, a nawet można rzec świetnie. Humor w moim guście, powiedzonka też, brak słodzenia mi, w jakimś stopniu polubiłam gościa.

Po kolejnych dniach rozmów przyszła pora na pytania o spotkanie. Nie przeczę, sama już nawet myślałam czy nie spytać wprost. Nie musiałam, sam zaproponował.

Spotkań było parę, rozmowy naprawdę superowe. Ba! Nawet na twarzo-książce oznaczyliśmy się jako para i tak się zachowywaliśmy (w każdym możliwym znaczeniu, on bardziej niż ja w sumie).

Ten związek zakończyłam ja. Dlaczego? Cóż powodów jest parę i co bardziej wtajemniczone osoby wiedzą. Jednak powód najważniejszy był jeden: nic do niego nie czułam, nie czuję i nie poczuję. Ot, tylko tyle i aż tyle.

Jestem suką z tego powodu, że cała ta sprawa po mnie spłynęła. Całkowicie. Nie czuję nic, choć moim skromnym zdaniem powinnam. Czy jest mi smutno? Nie. Żal? Nie. Złość? Nie. Zawód? Nie. Szczęście? Nie.

No kurde NIC.

Dziś miałam Karpika i ogólnie zazwyczaj czuję się dwojako. Cieszę się, że go mam i lekko złoszczę, bo jednak w jakiś sposób czuję się wykorzystywana pomimo, że to mój siostrzeniec. A dziś? NIC.
Dzień w dzień mam takie uczuciowe otępienie.

Jedyna osoba, która wzbudza JAKIEŚ emocje to mój Pierworodny. I nikt więcej.


P.S. Z tego wszystkiego już nawet nie mam ochoty na kolejne dziecko. To dopiero jest chore.

Nie ma, że boli.

czwartek, 26 marca 2015

35. Wiosenne porządki... ?

Pomimo to, że jestem zodiakalną panną nie przepadam za sprzątaniem, czy też idealny porządkiem. Mam artystyczny nie ład, który uwielbiam. Raz na jakiś czas odbija mi szajba i dochodzi do głosy Panna Idealna.

Panna Idealna jest pedantką do stopnia n-tego* i typową panną. Zawsze gdy owa pannica budzi się nastaje czas wielkich porządków. Tak było i tym razem...

Wstała rano, otworzyła jedno oko... potem drugie... potem trzecie... a nie sorry, trzeciego oka brak. Tak więc, na czym to ja... aaaa tak! Otworzyła drugie oko, sprawdziła która jest godzina (5:40) i zaczęła planować dzień. Lista tworzona była w głowie (Idealni nie potrzebują papierów i długopisów, oni wszystko pamiętają!). Kilka chwil później kilometrowa lista została stworzona, godzina ponownie sprawdzona (5:40 i 30 sekund!). Panna Idealna stwierdziła, że "troszkę" snu jej się jeszcze przyda, przecież trzeba mieć siłę na sprzątanie! Tak więc zasnęła aż do... 6:30. 
Gdy już uznała za stosowne zwlec się z łóżka, powędrowała prosto do kuchni, by stworzyć napój bogów - Kawę. Z zapachem świeżej kawki w nozdrzach przebrała się w łazience i poczyniła pierwsze kroki, by zbudzić nic nie świadomego Pierworodnego. 
Pierworodny miał zostać obudzony w sposób niecny - całusami, lecz Idealna nie zdążyła, dzieć już oglądał baje. Pannica stwierdziła, że nawet jej to na rękę, przecież młodzieniec sam zapowie swe śniadanie i upomni się co by było już zaraz, za moment, a najlepiej w sekundę. Poszła więc stworzyć śniadanie i nim dzieć uświadomił sobie, że głodny matula przyniosła upragnione żarełko i tym samym wygoniła go z łóżka. Pościeliła, pozmywała, podała dziecięciu ubranie, by ochoczo, bez jęków zmieniło odzienie i bierze się za punkt pierwszy na swej liście - posprzątanie swej szafki z ubraniami. 
Cel szczytny, bo pierdolnik nie lada. Swetry pomiędzy dżinsami, dżinsy pomiędzy koszulkami, koszulki pomiędzy... no pomiędzy wszystkim. Tak więc wyciąga i układa, jak krzywo złożone to na nowo składa, przekłada, podkłada, nakłada. Długi rękaw z lewej, krótki po środku, a brak ramiączek z prawej. Idzie jej świetnie, cudownie wręcz sobie radzi. Radość ją przepełnia! Aż tu nagle.... Nieeee, nie możliwe... Brudna bluzeczka. No jak to? Akurat ubranka to my zawsze ładne, uprane, wyprasowane, pachnące ochoczo wkładamy do szafy obie! (Nie koniecznie na miejsce) No jak brudna... No błagam! Omamy czy co? No nic to, odłożyła na bok i bierze następną.... SZLAG BY TO TRAFIŁ! Ta brudna jakby kto się na nią porzygał, albo i gorzej! WTF?! Co się dzieje?! CO TO MA ZNACZYĆ?
Nagle dociera do Idealnej, że to nie jest taki zwykły brud... Toż to brud specyficzny... To... nie, nie przejdzie jej to przez gardło... No nie mogło ją to spotkać... Nie ją, nie Idealną... 
Woła więc Królową Bałaganu, swe alter ego i pokazuje wręcz wzrokiem krzycząc "jak mogłaś do tego dopuścić?!". Królowa patrzy i nie rozumie, myśli pewnie że idealnej ta pedantyczność na mózg padła już całkowicie. Bluzka brudna, trzeba wyprać! No o co te krzyki i pretensje? Nic się nie stało przecież! Wyluzuj kobieto! 
Jednak Idealna wciąż patrzy jakby mogła wzrokiem zdezynfekować, zabić, posprzątać, znów zdezynfekować i czekać aż Królowa nasza panująca wstanie ponownie.
Bałaganiara więc podchodzi bliżej, bierze bluzkę i jej się przygląda. Patrzy i oczom nie wierzy!... PLEŚŃ! Do jasnej cholery! PLEŚŃ! 
Królowa na Idealną, Idealna na Królową. Patrzą tak intensywnie, że aż....
Obie zeszły na zawał.

To tak tytułem wstępu.
Zostawmy nasze panie samym sobie. Albo wstaną, albo i nie, żadna różnica.
Tak oto odkryłam w swej szafce pleśń. Ubrania cóż... albo poszły do prania z nadzieją, że coś to da, albo poszły do wora, bo po cóż ratować coś czego się nie używa? Prań było już chyba pięć, a szykują się co najmniej jeszcze dwa. Worów wywaliłam... 7? 
No tak, nie wspomniałam, że do szafki mej doszła ma szafa. Moja piękna ramoneska i mój płaszcz skórzany (skóra prawdziwa, odziedziczona po babuszce) zostały zaatakowane pleśnią. Wraz z mymi pierwszymi glanami. O ile kurtki udało się odratować tak glany wywaliłam. Żałobę będę nosić do końca życia. Na me szczęście mam drugie, ale trzeba je rozchodzić.

Z pleśnią walkę zaczęłam, zobaczymy czy moje aktualne działania coś dadzą. Odsunięcie mebli od ściany, przyklejenie kawałków styropianu, popsikanie ściany odpowiednim preparatem - oto co zrobiłam. Oby coś dało.
Skąd nowa znajoma zwana pleśnią? Ano mieszkam na parterze. Ściana z meblami owymi jest na ścianie "zewnętrznej" czyli najzimniejszej. Przez nią najwięcej zimna i wilgoci przełazi. W związku z tak zwanymi oszczędnościami w mym pokoju (który jest sporawych rozmiarów w sumie) ogrzewanie było włączone na minimum możliwy. W skali od 0 do 6, była to zazwyczaj 2, w porywach do 2,5-3 (ale to już musiał być mróz jak tra la la). Całą zimę wymarzłam (od razu zaznaczam Pierworodny jest grzejnikiem, jemu zimno nie było), chodziłam zasmarkana, kaszlałam i ogólnie było mi źleeeeee. A zimno, wilgoć i brak przepływu powietrza (skoro marznę wiadomo, że nie otworze okna) to idealne warunki dla rozwoju pleśni. Efektem oszczędności są dodatkowe wydatki. Cudnie.

Mam za sobą parę dni intensywnej pracy i walki. Szafa i szafka pomimo zwolnienia miejsca wciąż Idealnej wydają się zawalone (no coś w tym jest, skoro nawet Królowa przyznaje jej racje). Podejrzewam, że po kolejnych praniach czeka mnie kolejne wywalanie ciuszków.
Żyć nie umierać...




*Stopień n-ty jest tak duży, że sama nie jestem w stanie go określić.

poniedziałek, 23 marca 2015

Sru tu tu tu...

KUPCIE SOBIE PACZKĘ DRUTUUUU XD

Pragnę was oświecić, że jest mnie tu mnie ponieważ mam totalny zapier...ekhem... sporo spraw na głowie i pomimo, że ona całkiem spora jest nie wyrabiam na zakręcie.

Założyłam dwa nowe blogi (szaleństwo Aj noł).
Mama Bu - blog o wszystkim i o niczym, ale w większości przypadków będzie "na poważnie" i będzie to blog mój offfffffffficjalny. Taki wiecie, teges, do zarobku za te naście lat. ;)
oraz
Kielo - blog o mych wrażeniach z lektur ksiunżek.
INDŻOJ!!

Tu na mym pięknym prywatnym blogu też będę. Tylko się sklonuję. Tu będę te notki emocjonalne, wkurzające itd itp. Notki ode mnie dla was, moich laseczek. :*

W skrócie: żyję, Pierworodny też żyje, nawet sąsiad żyje (i nie, niestety wbrew nadzieją się nie wyprowadza, ba chyba ktoś się do niego wprowadził - skaranie boskie z nimi, ale o tym innym razem)

Nie ma, że boli.

poniedziałek, 2 marca 2015

34. Jeszcze żyję.

Przepraszam, Przepraszam. PRZEPRASZAM.
Kajam się, padam na kolana i błagam o wybaczenie!
Wybaczcie mi o kochane kobiety, które jeszcze tu zaglądacie, że nie dawałam znaku życia!

Prawda jest taka, że poprzez parę zawirowań życiowych nie miałam głowy do notek. Plus mam lenia (ohydnego, okropnego lenia!).

W skrócie telegraficznym:
-moja pani Kardiolog podejrzewa u mnie nerwice. Choć zakładałam z góry tę właśnie chorobę, jakoś nie mogłam się do tej myśli przyzwyczaić. Z jednej strony to nic strasznego, da się leczyć (chociażby trenując cierpliwość i nerwy, farmakologicznie i kto to wie jak jeszcze). Jednak jakoś mnie to dobiło. Werdykt pewny niby nie jest (mam w maju - ha! maju! - mieć Holter EKG), więc wszystko możliwe jeszcze jest. Jednak zażywać zdaniem pani kardiolog mam już leki uspokajające. Przydają się, pożeram je na śniadanie i w sumie mam lajtowe dni (mniej więcej).
-mój pan ojciec miał operacje. Nie będę się rozwodzić co i gdzie operowali, bo to nie o to chodzi. Zostałam postawiona przed faktem prawie dokonanym. Pewnego dnia zaprowadziłam dziecko do szkoły, wróciłam, zaczęłam myć gary i usłyszałam "Jutro jadę do szpitala, będę miał operacje, NIE MÓW NIC MAMIE, ANI SIOSTRZE!". Moja mina - bezcenna. Zostawiona ze wszystkim sama. Jea bejbe! W sam raz, po usłyszeniu "nerwica". Takie rzeczy tylko u mnie.
-po tym wszystkim zostałam wytrącona z równowagi przez exa, no ale cóż najwyraźniej taka jego rola
-nadeszły ferie. Dwa tygodnie laby od wszystkiego, tego miasta, tej mej dziury! Alleluja! Wyjechałam i wróciłam.

Oto więc jestem. Baterie naładowane i mam nadzieję, że szybko się nie wyczerpią. :)

wtorek, 3 lutego 2015

33. O urokach bezrobocia.

Tak, tak. Bezrobocie. Kochamy je miłością namiętną, pełna pasji. Kochamy tak mocno, że aż NIENAWIDZIMY Z CAŁEGO SERCA.

Zaliczam się do tego zacnego grona.

Wczoraj był mój dzień. Dzień Podpisu w UP. Dzień znienawidzony odkąd pamiętam. (nawet we własne urodziny raz kazali mi przyjść, powiadam wam zero szacunku do człowieka!)

Poszłam. Wchodzę tam raźnym krokiem, ochoczo pobieram bilecik z numerkiem i staję w kolejce. I czekam... I Czekam.... I CZEKAM...

Po 10 minutach, kobiecina odchodzi od biurka pani mi przydzielonej - niewiasty w kolorze blond. Przede mną jeszcze dwoje i znikąd pomocy. Poszła kolejna kobiecina... 20 minut później odeszła od biurka, podszedł pan. Ja stanęłam tak, by widzieć okno wychodzące na ulicę. Za mną kolejka. Patrzę znudzonym wzrokiem przez okno, przelatuję tymże wzrokiem poprzez twarz skupionej na papierach Niewiasty, zahaczam o plecy panam delikatnie o biurko i znów w okno.

Nagle, jak z zaświatów słyszę "Czy mogła by się pani cofnąć o dwa kroki w imię ustawy o ochronie danych osobowych."

Cofam się więc i myślę: "Jakież muszę mieć sokoli wzrok, skoro z odległości dwóch i pół metra miałabym zobaczyć co Niewiasta pisze drobnym maczkiem, którego przeczytać nie jestem w stanie siedząc... naprzeciw niej!". Mówcie mi od tej pory... SOKOLE OKO.

Ach, ach wreszcie moja kolej. Podchodzę znów ochoczym krokiem, siadam i cóż widzę?! Papiery tegoż pana, który właśnie odszedł od biurka. Niewiasta prawi "Niech pani usiądzie!". Czyżby w myślach dodała "i nie patrzy"? Siadam, papiery rozwalone, ba nie tylko tego człowieczka biednego który odszedł, ale również i innych! (W tym moja teczka). No leżą i czekają, aż ktoś je przeczyta. Chęć we mnie narasta, by dać upust papierkom i je przeczytać, ale przecież mi nie wolno. Powstrzymuję się więc na siłę. Staram się o nich nie myśleć, nie patrzeć. Skupiam wzrok na Niewiaście, która to już formułkę klepie.

-Czy widziała pani oferty pracy?
-(Nie, jestem debilem i nie patrzyłam, choć wiem, że będziesz pytać) Tak wczoraj przeglądałam.
-I?
-Jeśli mam być szczera nie znalazłam nic co, by mnie zainteresowało.
-No cóż... W jakich godzinach chce pani pracować (pyta o to po raz 4)
-Od rana do popołudnia najlepiej (powtarzam po raz 4)
-Jest jedna oferta, może panią zainteresuje. Potrzebują osoby do prowadzenia sklepu internetowego, głównie na allegro. (zaczyna mówić ciszej) Mają co prawda wymagania, ale spróbować można. (mówi jeszcze ciszej) Wymagania to: doświadczenie, choć piszą, że nie jest niezbędne (jeszcze ciszej), umiejętność pracy w grupie (i ciszej), odporność na stres... -i cóż tyle usłyszałam. Dostałam skierowanie do tej pracy, ale mam go użyć dopiero gdy mnie zaproszą na rozmowę. Wcześniej nawet mogę nie wspominać, że takowe mam.

Przechodząc dalej Niewiasta dała mi do zrozumienia, że mogę nie liczyć nawet na rozmowę kwalifikacyjną. Jednak złożyć mogę/powinnam/muszę.

-Chciałabym również złożyć papiery na szkolenie.
-Jakie?! (wzrok pt. "o kobieto! pomaż sobie)
-Szkolenie X oraz Y.
-Dobrze niech pani złoży na dzienniku podawczym, ale szkolenia jeśli ruszą to dopiero w marcu, kwietniu lub maju.
-Tak wiem, co roku tak jest, nieprawdaż?
-Tak, tak. (Kobieta w szoku, że ja wiem, choć nie powinnam)

Potem nastąpiła papierologia. Tu podpis, tam podpis, tu kółeczko, tam... podpis... I poszłam!

czwartek, 29 stycznia 2015

32. Szaleństwo moi drodzy, istne szaleństwo.

Na nic nie mam czasu właściwie. Ciągle gdzieś latam, pędzę.

Zaczęło się niewinnie, jeden dzień bez internetu obiecywany samej sobie od wieków. Chciałam poczytać, potem może pograć, popisać. Taaa, i co jeszcze? Nie dane mi mieć chwili dla mnie ostatnimi czasy. Właściwie komputer idzie, włączony jest, ale co chwile jakieś akcje, wołanie mnie, telefonu.
Notkę piszę piąty dzień z rzędu. PIĄTY!

Poza tym wróciłam do pisania, raz idzie mi opornie, by zaraz mój mózg co 5 sekund miał inny (lepszy?) pomysł.

Biada mi, wykończę się.

Z rzeczy ważnych, miałam badanko – echo serca, które nie wykazało żadnych nieprawidłowości. Z jednej strony się cieszę, a z innej... takie życie w niewiedzy mnie wykończy. Wolałabym by coś jednak wyszło na co mogłabym zrzucić to ciśnienie niskie, kołatanie serca, które bije jak po maratonie, chcąc wyskoczyć i biec dalej. No ileż można. Ludzie, przecież to tak cholernie boli.

A i mam chyba postępującą sklerozę. Na kalendarzu wiszą dodatkowe karteczki z tym co mam zrobić. Gorzej, że zapominam na nie popatrzeć...


Ech... zamotałam co nie?

Nie ma, że boli.

czwartek, 22 stycznia 2015

31. Szczepić, czy nie? Oto jest pytanie!

Notka miała być przedwczoraj – nie wyszło, potem miała być wczoraj – też nie wyszło. Dziś już musi być. Nie może nie wyjść. Przechodząc do...

W Poniedziałek rano w DDTVN był reportaż o szczepieniach. Dokładniej o karach prawnych dla rodziców, którzy swoich dzieci nie szczepią. Reportaż tu.

Szczepienia w Polsce są obowiązkowe. Na samym początku wywiadu mówi nam o tym adwokat DDTVN.
Rodzice dzieci nie szczepionych mogą zostać ukarani kara pieniężną przez sanepid. Początkowo są to ponaglenia/ostrzeżenia. Potem przechodzi się do „ostrzejszych” metod – kara pieniężna. Nie jest to kara mała (podobno od 500 zł wzwyż) i nie jest jednorazowa. Jest jedno potężne ALE. Otóż taka kara jest niezgodna z Konstytucją. Rodzice mogą się odwołać i dostać zwrot pieniążków oraz odszkodowanie. Wszystko jasne?

W innych krajach np. dzieci nie szczepione nie są przyjmowane do przedszkoli. Choć na grupie jedna z mam mówiła, że jej sąsiadce dziecko odebrano, właśnie z powodu braku szczepień.

Ciekawa byłam co w tym temacie sądzą inne mamy (nie tylko o karach, ale ogólnie o (nie)szczepieniu), więc będąc członkinią grupy na portalu społecznościowym zapytałam. Okazuje się, że polskie mamy skaczą od skrajności w skrajność. Jedne nazywają szczepionki syfem, którego same chcą się pozbyć ze swojego organizmu, inne uważają, że dzieci nie szczepią to powinny je leczyć witkami brzozowymi. No cóż, nie zgodzę się ani z jednymi, ani z drugimi.

Pojawił się w naszych rozmowach również wątek powikłań poszczepiennych i chorób spowodowanych (podobno!) zaszczepieniem dzieci.

Powikłania się zdarzają, to nie jest coś co mam zamiar negować, czy też wymazywać z myśli. Karpik np. po jednym ze szczepień miał dość mocno spuchniętą nóżkę, gorączkę i brak apetytu. Ot, zdarzyło się i tyle. Przeszło samo. Czy moja siostra przestanie przez to szczepić małego? Nie. Jasne dla was chyba jest, że to akurat było bardzo nie groźne powikłanie, są inne, przeróżne, dużo gorsze, ale by się z nimi zapoznać wysyłam chętnych np. tu. Alfa i Omega w temacie nie jestem w związku z czym wypowiadać się nie mogę za bardzo.

Choroby poszczepienne – a no tu już część rodziców daje popisy co niemiara. Część tych chorób (np. dziecko było szczepione na różyczkę, zachorowało na różyczkę) jest wpisana przecież w ulotki informujące o tych szczepionkach. Ludzie! HALO! wystarczy poprosić o ulotkę i przeczytać. To nie boli.

Jednak nie do tych chorób zmierzam. Niektórzy rodzice uważają, że choroba poszczepienna jest np. autyzm, albo ADHD. Przepraszam bardzo! Czy dzieci nie szczepione nie chorują na chociażby te dwie wymienione przeze mnie choroby? CHORUJĄ! Więc jakim cudem, akurat te choroby są wymieniane przez część ludzi jako wynik szczepień? Tego w życiu nie zrozumiem. Zamiast zaakceptować swoje dziecko takim jakim jest, lepiej zwalić na szczepionkę, ludzi którzy ja podali, sprzedali, wyprodukowali? Wejdźmy na wojenną ścieżkę najlepiej. Hulaj duszo, piekła nie ma! No sorry, ale dla mnie to chore.

Wspominałam już, że Alfą i Omega nie jestem, ale tak się składa, że akurat znam parę matek nie szczepiących dzieci – w tym jedną z dzieckiem z ADHD, a moja znajoma, zna matkę również nie szczepiącą dziecka, które ma autyzm. Tak więc sorry, spiskowa teoria padła.

Syna szczepie. Nie mam nic do szczepionek. Pierworodny został zaszczepiony na wszystkie obowiązkowe szczepienia oraz na zapalenie opon mózgowych (takie po kleszczu). To była moja decyzja. Świadoma. Przed szczepieniem (chodzi mi o dodatkową szczepionkę) sporo czytałam i wchłaniałam wiedzę na temat możliwych powikłań. Wiedziałam co i jak.

Osobiście uważam, że to rodzice powinni decydować o szczepieniu dzieci. Każdy powinien decydować według swoich przekonań. Mi jako osobę szczepiącą dziecko pozostaje jedynie wspierać te osoby, które decydują inaczej. Nie przekonywać, nie kłócić, nie straszyć. Wspierać.

Nie ma, że boli.



poniedziałek, 12 stycznia 2015

30. O mój boże! Mój sąsiad nie żyje!

Rzecz będzie o moim „ukochanym” sąsiedzie. Tak, tym z góry. Każdy jeden dialog rozegrał się w mojej głowie.

Pierwszy weekend miesiąca – cisza.
Myślę sobie:
-No tak. Sylwestra odsypia.
-Jak trzeba to trzeba, a Ty się babo ciesz, bo wreszcie nie puszcza tej swojej pseudo muzyki i nie prostuje Ci fałd na mózgu.

Tydzień trwa – cisza prawie jak makiem zasiał. Tylko pies ujada od czasu do czasu, no ale taka rola psa. Ani się sąsiad nie zatłucze, ani nie ryknie, ani nie odbierze telefonu.
-No jakby go nie było!
-Pewnie w pracy siedzi.
-Biedny ten pies, cały dzień sam.
-Biedny, biedny. Jaki pan taki cham!

Weekend nr 2.
Piątek – cisza.
Sobota – cisza jeszcze większa.
Niedziela wieczór – CISZA aż uszy bolą.
-O mój boże! Mój sąsiad nie żyje!
-Eeee tam, od razu że nie żyje. Wyjechał gdzieś!
-No mówię Ci, że nie żyje! Psa by nie zostawił!
-Nie dajmy się zwariować. Może tyko chory to i imprezy nie robi. Ciesz się, mówię Ci. Cisza taka cudowna. Szczególnie po tym co odstawiał w starym roku.
-No cisza cudna, to fakt. Ale co jak nie żyje?!
-Żyje, przestań kurna świrować wariatko jedna! Pies jest, to żyje.
-A może nie żyje i ten pies go teraz zżera?!
-Co ja z Tobą mam! Skaranie boskie! Żyje. Wyszedł, chory, albo cholera wie. Żyje!! Rozumiesz?!
-Oj no dobra. Niech będzie. Żyje. Tylko wiesz, jakby nie żył to byłby ktoś nowy.
-Aaaa do tego zmierzasz! To co innego. Nie żyje, masz rację! Zdechł, a pies go pożera. Raz paluszek, raz policzek. A co mu tam. Żarcie jest, jest dobrze. Woda z klopa też jest. Przeżyje jeszcze trochę. No to sobie poczekamy na nowych. Już bliżej niż dalej!
-Widzisz jak my się rozumiemy!

Dzień dzisiejszy.
Wstaję rano, wchodzę do kuchni, wstawiam wodę na kawę i przypadkiem coś ściąga moją uwagę. Coś za oknem. Patrzę więc zaspanymi oczami. Dwoi się i troi. Dobra, ostrość jest. Patrzę, a tam.... sąsiad z psem.
-Czyli jednak żyje?
-Aha. Niestety.
-Jak pech to pech.


Nie ma, że boli.

sobota, 10 stycznia 2015

29. Poranne „rozkminy”

Fragment dzisiejszej porannej rozmowy z Prze-ciążoną. Opcja kopiuj-wklej tylko moich wiadomości działa znakomicie. ;) 

Rozmowa o pewnym forum, na którym jestem zarejestrowana i daję „zbyt dużo” od siebie - o sobie. Wnioski wyciągnięte z moich obserwacji.

Hmmm jestem zbyt otwarta na tym forum. Tam są głównie faceci. To nigdy nie kończyło się dobrze, znaczy dla mnie. Taki facet, taka prosta bestia, w pewnym momencie myśli, że Cie zna. Ego mu rośnie i to przeogromnie. Wymądrzać się zaczyna, a Ciebie trafia szlag, bo on kurka NIC A NIC nie zrozumiał. Wszystko na opak! No tragedia istna. Chcąc być fair tłumaczysz tumanowi, a ten wyjeżdża, że debila z niego robisz, że obracasz kota ogonem, by tylko poczuł się zgnojony. Muszę przestać, bo potem się robi nie miło. Zraniona duma faceta boli i to przeogromnie. Zraniona bestyjka, pochlipie troszkę i atakuje. A Ty bidulo się broń i nie szkodź więcej! W taki oto sposób kończą się czasem całkiem fajne znajomości.


P.S. Zmieniłam lekko stylistykę wypowiedzi, ale nie jej sens.

Nie ma, że boli.

środa, 7 stycznia 2015

28. Dlaczego ja?

Nie, nie będzie to notka o jakże „popularnym” serialu nadawanym przez pewną telewizję. Przykro mi. Może innym razem. ;)

Notka będzie opowiadać o pewnej kradzieży. Z góry zaznaczam, że osoba o której będzie mowa nie zna adresu bloga, toteż nie poczuje się urażona, a ja będę mogła to wreszcie wyrzucić z siebie (no dobra, po raz kolejny).

Zostałam okradziona. Nie ukradziono mi pieniędzy (bo ich nie mam), niesamowicie dobrego sprzętu audio/video/what ever (też nie posiadam). Zostałam okradziona z czegoś co znaczy dla mnie o wiele więcej niż wymienione wcześniej rzeczy. Ukradziono mi książkę.

Chyba już każdy zauważył, że na punkcie książek mam lekkiego hopla. To fakt, nie zamierzam zaprzeczać. Uwielbiam widzieć książki na półkach, dotykać stron i wąchać (tak! Wąchać!) je. Nowoczesne wynalazki typu e-book reader'y czy inne kinddle (czy jak to tam się nazywa) niech się schowają! Nie mają w sobie tej magii. Książka to jest to! Z przykrością muszę stwierdzić, że nie zawsze na książkę mnie stać, dlatego zmuszam się do czytania e-booków. Jest mi z tym źle. Powinnam iść na terapię? ;P

Jestem dumną posiadaczką ponad 200 książek (choć jak dla mnie to bardzo mało). I niesamowicie mnie irytuje, złości i smuci fakt, że od tej mojej cudownej liczby muszę odjąć tę jedną pozycję, bardzo dla mnie ważną. Widzicie zguba nie tylko jest moją książką (książki traktuję jak dzieci, moje, nie oddam!), ale mam też pewien sentyment do niej. Otóż tą książkę dostałam od ojca (ani mi się waż pisać „córeczka tatusia”!), a on z kolei dostał ją od swojego ojca (i to jest najważniejsze). Dziadka już z nami nie ma, ta książka była jedną z pamiątek po nim. Taką w 100% moją pamiątką, która za parę(naście) lat miała powędrować do mojego Pierworodnego. Zaczynacie rozumieć? Na samą myśl, że książki mogę nie odzyskać łzy same mi się cisną do oczu (tak opłakuję książkę i jakby nie patrzeć dziadka również). Posiadam inne pamiątki po nim, ok, ale to nie są książki.

W międzyczasie oświecę o jaką książkę chodzi. „Hobbit” J.R.R. Tolkien.

Wiem, kto mi ją ukradł, ale ta osoba wypiera, że książkę pożyczała. Jestem tym niemiłosiernie wkurzona. Pamiętam, jak przyszła z prezentem dla Pierworodnego na Dzień Dziecka. Pamiętam jak sama mówiła, że chciałaby tą książkę przeczytać przed wejściem do kin kolejnej części filmu na podstawie (choć nie do końca) tej książki. Mówiła, że musi sobie kupić, ale póki co nie bardzo ma za co. Stwierdziłam, że mogę jej pożyczyć, a jak kupi to odda, ale że ma uważać, bo to pamiątka dla mnie bardzo ważna. Zgodziła się, wzięła, podziękowała. I tyle widziałam tą książkę.

Nie wiem co jest gorsze, że wypiera? Że to osoba, której ufałam? Że to osoba mocno wierząca, która twierdzi wszem i wobec, że nie kłamie i nie kradnie? Która całym jestestwem stara się pokazać, że jest dobra nie wymagając niczego w zamian (nawet dziękuję)? Osoba która jest matką chrzestną Pierworodnego.

Źle mi z tym. Niestety nie mam dowodu, że książkę moją ma (prócz tego, że WIEM że ją ma). Byłam już u niej, patrzyłam na półki i fakt nie było. Jednak od innej koleżanki dowiedziałam się, że ona i jej mama również pożyczały jej rodzinie książki i nie dostali ich z powrotem (zamotałam?). Trzymane są w pawlaczu, szafach (?! O.o) i (o zgrozo!) w piwnicy. Tak, te pożyczone. Nie pójdę i nie zacznę wywalać książek z szaf czy z pawlaczy. Bez przesady, aż taka nie jestem. A szkoda.... :(

Od tamtej pory nie pożyczam już książek. Niech się wszyscy cmokną. Dopóki "Hobbit" do mnie nie wróci, niech nikt nie dotyka mojej własności. Utnę łapska i obedrę ze skóry. O.

A teraz trochę przesady, by notka nie była aż tak dołująca (choć i tak zdołowana jestem i co gorsza w jakiś sposób myślę właśnie tak: )

Mój intelekt został zgwałcony poprzez tą kradzież. Czuję się wykorzystana w sposób niecny i niegodny. Czuję się brudna. Czuję się jak łatwa dziwka.
Amen.



Nie ma, że boli.

sobota, 3 stycznia 2015

27. O mężczyznach i kobietach słów kilka (cz.II)

Kobiety, ach kobiety. Owszem, nie jesteśmy święte. Nie ma sensu przeczyć prawdzie. Część kobiet zdradza, kłamie, wykorzystuje i zostawia. Bawi się pewnie przy tym wyśmienicie w przeciwieństwie do płci przeciwnej (lub tej samej, jak wiemy różnie to bywa).

Omówię przypadek mojego Kumpla i Kochaniutkiej. Osoby te możecie pamiętać z tej notki. Przynajmniej jedna z was zna część ciągu dalszego tej historii – specjalnie dla niej oznaczyłam to o czym nie wie gwiazdką – czytaj proszę od gwiazdki. Dodam, że zgodę od Kumpla mam na opisanie tej historii.

Tak więc tamta sytuacja zakończyła się moim smsem do Kumpla, by skasował mój nr telefonu z telefonu jego ukochanej, acz wkurzającej mnie żonki. Co obiecał zrobić wykorzystując fakt, że żonka akurat poszła się wykąpać (czy tam wziąć prysznic). Telefon w łapce, wchodzi w kontakty, długo szukać nie musiał, ponieważ moje imię prawdziwe zalicza się do tych na literkę A. Skasował zauważając, że nad moim imieniem jest kontakt „Moje Kochanie”. Uradowało się serce jego, że żona tak ma go wpisanego w swój telefon, już już postanowił nie robić zbytniego szumu wkoło spięcia ze mną i porozmawiać na luzie z żoną, gdy wtem Moje Kochanie zadzwoniło! Tak! Kumpel telefon czym prędzej odłożył i wyszedł. Nie przystanął nawet na chwilę gdy usłyszał, że Kochaniutka biegnie odebrać telefon i zaczyna szczebiotać w słuchawkę tak ochoczo jak kiedyś szczebiotała do niego.

Wniosek był dość oczywisty. Kumpel został zdradzony. Jednak dane w kontaktach można łatwo zmienić, tak więc by mieć 100% i dowód winy zadzwonił do swego znajomego po adres detektywa, który pomógł mu w innej sprawie. Telefon dostał, umówił się na ten sam dzień. Żonie powiedział, że miał telefon od klienta, dość ważnego i jechać musi. Już! Natychmiast! Jednak wspomniał, że wróci dość szybko, przecież są umówieni na kolacje do teściów. Z domu wypadł w te pędy, pojechał na spotkanie i omówił całą sprawę.
Detektyw zaproponował założenie kamery z widokiem na drzwi wejściowe i ewentualne śledzenie żony. Kumpel się zgodził. Zamontowanie miało nastąpić dnia następnego rano, tak więc Kumpel musiał wymyślić jak pozbyć się żony. Myślał, myślał i wymyślił! Co my kobiety lubimy (podobno) robić? Zakupy! Szczególnie za pieniądze naszych ciężko pracujących mężczyzn! (tak słyszałam, ale nigdy nie doświadczyłam) Tak więc następnego ranka wybrali się we dwoje na szał po galeriach. Kochaniutka pokupowała co mogła, a jak! Po odstawieniu żony do domu Kumpel wybrał się do pracy wiedząc że i dom i żona są odpowiednio „zabezpieczeni” (szczęśliwi Ci, którzy posiadają własną firmę, albowiem oni mają nieregulowany czas pracy!)

Kochaniutka długo nie czekała. Hop po telefon. Krótka rozmowa telefoniczna i siup przebrać się w coś bardziej „seksi”. Po niespełna pół godziny rozlega się dzwonek do drzwi i Kochaniutka uradowana biegnie w szpileczkach do drzwi prawie tratując swoje psie dzieci. Otwiera, a tam? Amant pierwsza klasa! Wciąga go do środka i gdyby nie jedna kamera powstał by (sądząc po pierwszych 30 sekundach od wejścia) całkiem niezły pornol. Wychodząc ze „światła” kamery oboje byli już prawie nadzy. Co robili pozostawię waszej wyobraźni. Amant wyszedł ponad dwie godziny później, ledwo ubrany, ale za to jaki uradowany! A Kochaniutka? Cóż, najwyraźniej zdarła sobie przypadkiem lakierek z paznokci, bo odprowadzała go z buteleczką lakieru w rączce. Bidulka.

Proszę państwa mamy dowód. I co z tym dowodem zrobić? A no konfrontację przeprowadzić! Co Kumpel uczynił z radością myśląc, że podpisanie intercyzy było dobrym posunięciem. Wcześniej jednak odwiedził adwokata i naskrobali wniosek rozwodowy. Podobno piękny. Przechodząc do konfrontacji – czy Kumpel usłyszał coś co mogłoby zmienić jego nowo nabyte zdanie o Kochaniutkiej? Oj tak, dowiedział się całkiem ciekawych rzeczy. Początkowo żonka zarzekała się, że absolutnie go nie zdradza! Skąd! To tylko znajomy! Pokazany został jej film. Przeszła więc do kontrataku: „Ty od lat mnie nie zadowalasz!”. Przepraszam bardzo! Krew mnie zalewa! A kto wiecznie namawia ją na współżycie?! Kto stara się jak może by jej dogodzić?! Kto jest przez nią notorycznie wywalany z łóżka bo chrapie/wierci się/głowa ją boli/ma bóle żołądka(/inna denna wymówka)?! Halo?! No kto? No on! Kumpel! Który załatwiał jej najlepszych lekarzy których znalazł, by pomogli na jej ciągłe migreny, bóle brzuszka, czy choroby piesków. I co się okazuje? Że to wszystko jego i tylko jego wina, bo on jej nie zadowala! Ziemia do Kochaniutkiej! Czy, aby masz mózg?!
5 lat poszło w zapomnienie (pomijam parę lat przed ślubnych). Kochaniutka została spakowana i wysłana do mamusi. Mamusia stojąca murem za Zięciem nie była szczęśliwa wizytą córki i jej dwóch piesków. Do tej pory nie jest. Wspiera Zięcia intensywnie susząc głowę córci. Pieski pojechały daleko w siną dal. Tak o to Kochaniutka straciła wszystko. (Nadal przebywa pod czujnym okiem pana Detektywa, nadal spotyka się przelotnie i mniej intensywnie z Amantem, który chyba zwietrzył kłopoty i tak szybko jak się pojawia to znika).

* Żeby było ciekawiej Kochaniutka ostatnimi czasy przypomniała sobie o mnie. Dość intensywnie mnie nachodzi prosząc bym zeznawała na jej korzyść w sądzie. Jest to dość zabawne zważywszy na to, że dzięki mnie Kumpel dowiedział się o zdradzie. Kochaniutka namawia mnie usilnie obiecując mi złote góry. Nie rozumie odmowy, żali się i płacze. Ostatnio wspomniałam jej, że gdyby nie ja całej sytuacji by nie było (wspomniałam z nadzieją, że da mi święty spokój). Niestety nie zrozumiała. Szkoda.

W Mikołajki Kumpel siedział w domu sam i popijał wino (kolejne). Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Ktoś zgadnie kto przyszedł? Tak! Kochaniutka. Co więcej przyszła ubrana jedynie w płaszczyk! Że niby seksowna taka i sprytna. A to bioderkiem go kusi, a to cycka pokaże, że niby przypadkiem płaszczyk się rozwinął. Wpuścił, przeleciał. Rankiem, przed wyjściem zawitał do sypialni, obudził kobietę i rzecze „Ubieraj się”. Na co ona rozespana, ale zachwycona, że udał jej się podstęp odpiera ochoczo „Już kochanie. Zostaw mi moje klucze, pojadę po swoje rzeczy do mamy, skoro już się pogodziliśmy”. W drzwiach Kumpel obrócił się, popatrzył jak na kosmitkę i skomentował to tak: „Ależ nie. Nie pogodziliśmy się, oboje tylko wykorzystaliśmy sytuację. Ja bo wreszcie raczyłaś przyjść do mnie naga i gotowa, jak żona, a Ty bo byłem pijany. Nic się nie zmieniło, nadal tu nie mieszkasz, nadal się rozwodzimy. A teraz ubieraj się kobieto, spieszy mi się do pracy.”

Ona, przerażona, zapłakana, włożyła płaszczyk i wybiegła z domu. On zadzwonił do mnie z zapytaniem, czy zrobił dobrze (stąd wiem co się wydarzyło). Uznałam, że lepiej by zrobił gdyby zamknął jej drzwi przed nosem. Ale zrozumiałam, że go poniosło, że wypił, że wyposzczony. Wolno mu. Potraktował ją adekwatnie do tego kim dla niego się stała.

Ale, ale to nie koniec. Tego samego dnia zadzwoniła teściowa, że córka jej rano wróciła zapłakana i czy wie może co się stało. Opowiedział jej co i jak. A teściowa? „Dobrze jej tak!” Jak się okazało, gdy wróciła do domu zaraz za nią przyszedł Amancik. Teściowa podsłuchała, że oboje wymyślili prawie, że sprytny plan. Ona Kumpla uwiedzie ponownie, on jej wybaczy, wprowadzi się znów do niego i będą nadal żyli tak jak do tej pory. Ona z nim i z Amancikiem. Brawa! Nie wiem co teściowa potem zrobiła, ale podobno teraz Kochaniutka musiała się przeprowadzić do Amancika.


Tyle, z nowości. Wiem, że Kochaniutka dzwoniła w Sylwestra do Kumpla mego, jednak on już nie odbiera. W planie ma zmianę nr telefonu, sprzedanie domu i prawdopodobny wyjazd za granicę.

Nie ma, że boli.