Rzecz
będzie o moim „ukochanym” sąsiedzie. Tak, tym z góry. Każdy
jeden dialog rozegrał się w mojej głowie.
Pierwszy
weekend miesiąca – cisza.
Myślę
sobie:
-No
tak. Sylwestra odsypia.
-Jak
trzeba to trzeba, a Ty się babo ciesz, bo wreszcie nie puszcza tej
swojej pseudo muzyki i nie prostuje Ci fałd na mózgu.
Tydzień
trwa – cisza prawie jak makiem zasiał. Tylko pies ujada od czasu
do czasu, no ale taka rola psa. Ani się sąsiad nie zatłucze, ani
nie ryknie, ani nie odbierze telefonu.
-No
jakby go nie było!
-Pewnie
w pracy siedzi.
-Biedny
ten pies, cały dzień sam.
-Biedny,
biedny. Jaki pan taki cham!
Weekend
nr 2.
Piątek
– cisza.
Sobota
– cisza jeszcze większa.
Niedziela
wieczór – CISZA aż uszy bolą.
-O
mój boże! Mój sąsiad nie żyje!
-Eeee
tam, od razu że nie żyje. Wyjechał gdzieś!
-No
mówię Ci, że nie żyje! Psa by nie zostawił!
-Nie
dajmy się zwariować. Może tyko chory to i imprezy nie robi. Ciesz
się, mówię Ci. Cisza taka cudowna. Szczególnie po tym co
odstawiał w starym roku.
-No
cisza cudna, to fakt. Ale co jak nie żyje?!
-Żyje,
przestań kurna świrować wariatko jedna! Pies jest, to żyje.
-A
może nie żyje i ten pies go teraz zżera?!
-Co
ja z Tobą mam! Skaranie boskie! Żyje. Wyszedł, chory, albo cholera
wie. Żyje!! Rozumiesz?!
-Oj
no dobra. Niech będzie. Żyje. Tylko wiesz, jakby nie żył to byłby
ktoś nowy.
-Aaaa
do tego zmierzasz! To co innego. Nie żyje, masz rację! Zdechł, a
pies go pożera. Raz paluszek, raz policzek. A co mu tam. Żarcie
jest, jest dobrze. Woda z klopa też jest. Przeżyje jeszcze trochę. No to sobie poczekamy na nowych. Już bliżej niż dalej!
-Widzisz
jak my się rozumiemy!
Dzień
dzisiejszy.
Wstaję rano, wchodzę do kuchni, wstawiam wodę na kawę
i przypadkiem coś ściąga moją uwagę. Coś za oknem. Patrzę więc
zaspanymi oczami. Dwoi się i troi. Dobra, ostrość jest. Patrzę, a
tam.... sąsiad z psem.
-Czyli
jednak żyje?
-Aha.
Niestety.
-Jak
pech to pech.
Nie ma, że boli.
Zostałam paskudnie wkręcona. Byś się wstydziła. Najpierw przestraszyłaś mnie Ty, a potem On. Położyłam go na brzuchu. Zasnął. Kontroluję więc sen coby się nie udusił i widzę krew. Krzyczę, podnoszę do góry, oglądam, a ten zdziwiony. Nic dziwnego, że zdziwiony bo krew na białym, rozłożonym rożku była sumą kropek. Pieczątkował tkaninę rozdrapaną krostą uczulenia.
OdpowiedzUsuńDzięki!
Przepraszam. :( Kajam się.
UsuńUśmierciłaś sąsiada, Pani sąsiadko! Ale widzisz, brakowało by Ci go, już ta cisza Ci przeszkadzała :-)
OdpowiedzUsuńIksina! Ty mi tu nic nie sugeruj! Ja tu się cieszę (pomieszane z lekkim zaskoczeniem, wstrząśnięte z przerażeniem, podane z limonką i lodem) tą ciszą. Mogę czytać, mogę myśleć, mózg znów się pofalował. Ach, co za radość. A ten się objawia... no błagam za jakie grzechy?!
UsuńPowrócił specjalnie dla Ciebie, jeszcze nadrobi tą ciszę, którą Ci podarował (może spóźniony prezent z okazji Świąt? ) :D
UsuńTo niech mi da na walentynki prezent (choć raz w życiu bym dostała) i niech się wyprowadzi. :D
UsuńSzanowna Ritto zostałaś nominowana do Liebster Blog Award (szczegóły u mnie) :D
OdpowiedzUsuń