czwartek, 26 marca 2015

35. Wiosenne porządki... ?

Pomimo to, że jestem zodiakalną panną nie przepadam za sprzątaniem, czy też idealny porządkiem. Mam artystyczny nie ład, który uwielbiam. Raz na jakiś czas odbija mi szajba i dochodzi do głosy Panna Idealna.

Panna Idealna jest pedantką do stopnia n-tego* i typową panną. Zawsze gdy owa pannica budzi się nastaje czas wielkich porządków. Tak było i tym razem...

Wstała rano, otworzyła jedno oko... potem drugie... potem trzecie... a nie sorry, trzeciego oka brak. Tak więc, na czym to ja... aaaa tak! Otworzyła drugie oko, sprawdziła która jest godzina (5:40) i zaczęła planować dzień. Lista tworzona była w głowie (Idealni nie potrzebują papierów i długopisów, oni wszystko pamiętają!). Kilka chwil później kilometrowa lista została stworzona, godzina ponownie sprawdzona (5:40 i 30 sekund!). Panna Idealna stwierdziła, że "troszkę" snu jej się jeszcze przyda, przecież trzeba mieć siłę na sprzątanie! Tak więc zasnęła aż do... 6:30. 
Gdy już uznała za stosowne zwlec się z łóżka, powędrowała prosto do kuchni, by stworzyć napój bogów - Kawę. Z zapachem świeżej kawki w nozdrzach przebrała się w łazience i poczyniła pierwsze kroki, by zbudzić nic nie świadomego Pierworodnego. 
Pierworodny miał zostać obudzony w sposób niecny - całusami, lecz Idealna nie zdążyła, dzieć już oglądał baje. Pannica stwierdziła, że nawet jej to na rękę, przecież młodzieniec sam zapowie swe śniadanie i upomni się co by było już zaraz, za moment, a najlepiej w sekundę. Poszła więc stworzyć śniadanie i nim dzieć uświadomił sobie, że głodny matula przyniosła upragnione żarełko i tym samym wygoniła go z łóżka. Pościeliła, pozmywała, podała dziecięciu ubranie, by ochoczo, bez jęków zmieniło odzienie i bierze się za punkt pierwszy na swej liście - posprzątanie swej szafki z ubraniami. 
Cel szczytny, bo pierdolnik nie lada. Swetry pomiędzy dżinsami, dżinsy pomiędzy koszulkami, koszulki pomiędzy... no pomiędzy wszystkim. Tak więc wyciąga i układa, jak krzywo złożone to na nowo składa, przekłada, podkłada, nakłada. Długi rękaw z lewej, krótki po środku, a brak ramiączek z prawej. Idzie jej świetnie, cudownie wręcz sobie radzi. Radość ją przepełnia! Aż tu nagle.... Nieeee, nie możliwe... Brudna bluzeczka. No jak to? Akurat ubranka to my zawsze ładne, uprane, wyprasowane, pachnące ochoczo wkładamy do szafy obie! (Nie koniecznie na miejsce) No jak brudna... No błagam! Omamy czy co? No nic to, odłożyła na bok i bierze następną.... SZLAG BY TO TRAFIŁ! Ta brudna jakby kto się na nią porzygał, albo i gorzej! WTF?! Co się dzieje?! CO TO MA ZNACZYĆ?
Nagle dociera do Idealnej, że to nie jest taki zwykły brud... Toż to brud specyficzny... To... nie, nie przejdzie jej to przez gardło... No nie mogło ją to spotkać... Nie ją, nie Idealną... 
Woła więc Królową Bałaganu, swe alter ego i pokazuje wręcz wzrokiem krzycząc "jak mogłaś do tego dopuścić?!". Królowa patrzy i nie rozumie, myśli pewnie że idealnej ta pedantyczność na mózg padła już całkowicie. Bluzka brudna, trzeba wyprać! No o co te krzyki i pretensje? Nic się nie stało przecież! Wyluzuj kobieto! 
Jednak Idealna wciąż patrzy jakby mogła wzrokiem zdezynfekować, zabić, posprzątać, znów zdezynfekować i czekać aż Królowa nasza panująca wstanie ponownie.
Bałaganiara więc podchodzi bliżej, bierze bluzkę i jej się przygląda. Patrzy i oczom nie wierzy!... PLEŚŃ! Do jasnej cholery! PLEŚŃ! 
Królowa na Idealną, Idealna na Królową. Patrzą tak intensywnie, że aż....
Obie zeszły na zawał.

To tak tytułem wstępu.
Zostawmy nasze panie samym sobie. Albo wstaną, albo i nie, żadna różnica.
Tak oto odkryłam w swej szafce pleśń. Ubrania cóż... albo poszły do prania z nadzieją, że coś to da, albo poszły do wora, bo po cóż ratować coś czego się nie używa? Prań było już chyba pięć, a szykują się co najmniej jeszcze dwa. Worów wywaliłam... 7? 
No tak, nie wspomniałam, że do szafki mej doszła ma szafa. Moja piękna ramoneska i mój płaszcz skórzany (skóra prawdziwa, odziedziczona po babuszce) zostały zaatakowane pleśnią. Wraz z mymi pierwszymi glanami. O ile kurtki udało się odratować tak glany wywaliłam. Żałobę będę nosić do końca życia. Na me szczęście mam drugie, ale trzeba je rozchodzić.

Z pleśnią walkę zaczęłam, zobaczymy czy moje aktualne działania coś dadzą. Odsunięcie mebli od ściany, przyklejenie kawałków styropianu, popsikanie ściany odpowiednim preparatem - oto co zrobiłam. Oby coś dało.
Skąd nowa znajoma zwana pleśnią? Ano mieszkam na parterze. Ściana z meblami owymi jest na ścianie "zewnętrznej" czyli najzimniejszej. Przez nią najwięcej zimna i wilgoci przełazi. W związku z tak zwanymi oszczędnościami w mym pokoju (który jest sporawych rozmiarów w sumie) ogrzewanie było włączone na minimum możliwy. W skali od 0 do 6, była to zazwyczaj 2, w porywach do 2,5-3 (ale to już musiał być mróz jak tra la la). Całą zimę wymarzłam (od razu zaznaczam Pierworodny jest grzejnikiem, jemu zimno nie było), chodziłam zasmarkana, kaszlałam i ogólnie było mi źleeeeee. A zimno, wilgoć i brak przepływu powietrza (skoro marznę wiadomo, że nie otworze okna) to idealne warunki dla rozwoju pleśni. Efektem oszczędności są dodatkowe wydatki. Cudnie.

Mam za sobą parę dni intensywnej pracy i walki. Szafa i szafka pomimo zwolnienia miejsca wciąż Idealnej wydają się zawalone (no coś w tym jest, skoro nawet Królowa przyznaje jej racje). Podejrzewam, że po kolejnych praniach czeka mnie kolejne wywalanie ciuszków.
Żyć nie umierać...




*Stopień n-ty jest tak duży, że sama nie jestem w stanie go określić.

poniedziałek, 23 marca 2015

Sru tu tu tu...

KUPCIE SOBIE PACZKĘ DRUTUUUU XD

Pragnę was oświecić, że jest mnie tu mnie ponieważ mam totalny zapier...ekhem... sporo spraw na głowie i pomimo, że ona całkiem spora jest nie wyrabiam na zakręcie.

Założyłam dwa nowe blogi (szaleństwo Aj noł).
Mama Bu - blog o wszystkim i o niczym, ale w większości przypadków będzie "na poważnie" i będzie to blog mój offfffffffficjalny. Taki wiecie, teges, do zarobku za te naście lat. ;)
oraz
Kielo - blog o mych wrażeniach z lektur ksiunżek.
INDŻOJ!!

Tu na mym pięknym prywatnym blogu też będę. Tylko się sklonuję. Tu będę te notki emocjonalne, wkurzające itd itp. Notki ode mnie dla was, moich laseczek. :*

W skrócie: żyję, Pierworodny też żyje, nawet sąsiad żyje (i nie, niestety wbrew nadzieją się nie wyprowadza, ba chyba ktoś się do niego wprowadził - skaranie boskie z nimi, ale o tym innym razem)

Nie ma, że boli.

poniedziałek, 2 marca 2015

34. Jeszcze żyję.

Przepraszam, Przepraszam. PRZEPRASZAM.
Kajam się, padam na kolana i błagam o wybaczenie!
Wybaczcie mi o kochane kobiety, które jeszcze tu zaglądacie, że nie dawałam znaku życia!

Prawda jest taka, że poprzez parę zawirowań życiowych nie miałam głowy do notek. Plus mam lenia (ohydnego, okropnego lenia!).

W skrócie telegraficznym:
-moja pani Kardiolog podejrzewa u mnie nerwice. Choć zakładałam z góry tę właśnie chorobę, jakoś nie mogłam się do tej myśli przyzwyczaić. Z jednej strony to nic strasznego, da się leczyć (chociażby trenując cierpliwość i nerwy, farmakologicznie i kto to wie jak jeszcze). Jednak jakoś mnie to dobiło. Werdykt pewny niby nie jest (mam w maju - ha! maju! - mieć Holter EKG), więc wszystko możliwe jeszcze jest. Jednak zażywać zdaniem pani kardiolog mam już leki uspokajające. Przydają się, pożeram je na śniadanie i w sumie mam lajtowe dni (mniej więcej).
-mój pan ojciec miał operacje. Nie będę się rozwodzić co i gdzie operowali, bo to nie o to chodzi. Zostałam postawiona przed faktem prawie dokonanym. Pewnego dnia zaprowadziłam dziecko do szkoły, wróciłam, zaczęłam myć gary i usłyszałam "Jutro jadę do szpitala, będę miał operacje, NIE MÓW NIC MAMIE, ANI SIOSTRZE!". Moja mina - bezcenna. Zostawiona ze wszystkim sama. Jea bejbe! W sam raz, po usłyszeniu "nerwica". Takie rzeczy tylko u mnie.
-po tym wszystkim zostałam wytrącona z równowagi przez exa, no ale cóż najwyraźniej taka jego rola
-nadeszły ferie. Dwa tygodnie laby od wszystkiego, tego miasta, tej mej dziury! Alleluja! Wyjechałam i wróciłam.

Oto więc jestem. Baterie naładowane i mam nadzieję, że szybko się nie wyczerpią. :)