Taaaa,
od czego by tu zacząć... może od początku? No to jedziemy...
Na
początku był CHAOS... Nie no, dobra, bez jaj!
Jakiś
czas temu lasencje z mej tajnej grupy (wciąż się jaram tajnością)
na popularnym portalu społecznościowym zachęciły mnie do
założenia konta na jakże popularnym portalu randkowym. No to
założyłam. Dziewczynki przekonywały mnie, że tam „na pewno
kogoś poznam”, w końcu parę z nich znalazło tam drugą połówkę.
Ja śmiałam się, że testa zrobię. Pewnie nikt fajny nie napisze
do mnie!. Zresztą nawet jeśli to co to za rozmowa, skoro dziennie
ma się jedną wiadomość do wysłania?
Pisali...
nawet. Szkoda tylko, że to jakieś dzieci były, albo obleśne typki
proponujące mi seks „nie z tej ziemi”. Nie no błagam, z czym do
ludzi? Choć zawsze może być gorzej. Wyzwisk tym razem nie było.
W
końcu napisał ktoś w miarę interesujący. Jednak, że ja już w
planie miałam pójście spać odpisałam podając mail. Raczej z
serii „najwyżej go spławię jak jakiś palant”. Prawdą jest,
że jako jedyny nie napisał jak do taniej dziwki. Samo to miało
swoje plusy. Ewidentnie też przeczytał opis, skoro prawidłowo do
niego nawiązał. Brawa. Masz szansę.
Maili
było parę, pisało się dobrze. Przeskoczyliśmy na wspomniany
wcześniej portal społecznościowy i nadal pisało nam się dobrze,
a nawet można rzec świetnie. Humor w moim guście, powiedzonka też,
brak słodzenia mi, w jakimś stopniu polubiłam gościa.
Po
kolejnych dniach rozmów przyszła pora na pytania o spotkanie. Nie
przeczę, sama już nawet myślałam czy nie spytać wprost. Nie
musiałam, sam zaproponował.
Spotkań
było parę, rozmowy naprawdę superowe. Ba! Nawet na twarzo-książce
oznaczyliśmy się jako para i tak się zachowywaliśmy (w każdym
możliwym znaczeniu, on bardziej niż ja w sumie).
Ten
związek zakończyłam ja. Dlaczego? Cóż powodów jest parę i co
bardziej wtajemniczone osoby wiedzą. Jednak powód najważniejszy
był jeden: nic do niego nie czułam, nie czuję i nie poczuję. Ot,
tylko tyle i aż tyle.
Jestem
suką z tego powodu, że cała ta sprawa po mnie spłynęła.
Całkowicie. Nie czuję nic, choć moim skromnym zdaniem powinnam.
Czy jest mi smutno? Nie. Żal? Nie. Złość? Nie. Zawód? Nie.
Szczęście? Nie.
No
kurde NIC.
Dziś
miałam Karpika i ogólnie zazwyczaj czuję się dwojako. Cieszę
się, że go mam i lekko złoszczę, bo jednak w jakiś sposób czuję
się wykorzystywana pomimo, że to mój siostrzeniec. A dziś? NIC.
Dzień
w dzień mam takie uczuciowe otępienie.
Jedyna
osoba, która wzbudza JAKIEŚ emocje to mój Pierworodny. I nikt
więcej.
P.S. Z tego wszystkiego już nawet nie mam ochoty na kolejne dziecko. To
dopiero jest chore.
Nie ma, że boli.
Bo tak zazwyczaj jest, to jest chore. Wszystko jest super, wszystko zajebiście. I On jest zajebisty - i wszystko zajebiste, ale nie - dziękuję.
OdpowiedzUsuńNigdy tego nie zrozumiem, a sama tak nie raz miałam.