piątek, 5 grudnia 2014

20. Dwie kreski? Oj nie.

Do napisania tej notki zabieram się już chyba po raz piętnasty. Chcę to zrobić na sucho, bez zbędnych emocji, uczuć, czy zbytniego skoku ciśnienia. Dlatego też pominę rolę Jaśnie Panicza Ojca, który i tak zbyt wiele udziału nie miał w całej tej sytuacji. Tak więc zaczynamy...

Notka będzie o ciąży, a raczej o tym jak się o niej dowiadujemy. My – kobiety, nie my – para. Jest parę sposobów na to, ja teraz wymienię tylko te które wpadły mi do głowy:
1.”Starania, wyczekiwanie, robienie testów” lub inna znana nazwa „Dwie kreski! Tak!” - nie to nie ja.
2.Spóźniająca się „ulubiona” część miesiąca - „A może ja jestem w ciąży?!” vel. „Może jesteś w ciąży? Hahaha! Byłyby jaja...” Po tych słowach następuje bieg do apteki po test ciążowy.- to też nie ja.
3.”Zupełny przypadek” - to już ja.

Przechodząc do tej wersji zdarzeń, moja wyglądała tak:

Od miesiąca zaległam w łóżku z objawami odstawienia faceta. „Dajmy sobie trochę czasu”. Znacie ten tekst – przynajmniej ze słyszenia. Każdy wie, że oznacza całkowity koniec związku. Jednak oczywiście ja byłam ślepo zakochana (zauroczona?) w Nim i czekałam. No dobra, gdzieś tam w tle wiedziałam co i jak, dlatego, gdy dnia pierwszego położyłam się do łóżka nie wstawałam z niego prawie w ogóle – ot taki objaw. Łudziłam się. Czekałam. Nie sypiałam zbyt dobrze, miałam koszmary. No, co tylko chcecie.

Po ok. miesiącu leżenia i spożywania posiłków na siłę zaczęłam się czuć źle. Tak naprawdę źle. Serce - boli, nerki - bolą, kłopoty z oddychaniem – oj tak, bóle całego ciała – oj i to jak, migreny – ojoj! Takie tam bajery. Dłuższe namowy mojej mamy, jej żądania i groźby przyczyniły się do tego, że ruszyłam dupę do lekarki ogólnej. Oczywiście nie sama, z mamą. Do tych rewelacji wymienionych powyżej doszedł strach. Przed ludźmi i światem. Czemu? Nie wiem. Może dlatego, że w tej małej uporczywie krzyczącej części mózgu, która jako jedyna była racjonalna pojawił się ktoś drugi (mniej racjonalny) mówiący „teraz każdy Cię zrani”. Wariatką jestem – tra la la.

Do gabinetu lekarki weszłam już sama. Powiedziałam jakie mam objawy (o strachu nie wspominając – ze strachu), zostałam przebadana na każdą możliwą stronę. Ilość skierowań porażała, ale lekarkę mam taką, że jak już przyjdziesz to zrobi wszystko, być wyszła z planem działania i widokiem na „jestem zdrowa”. Jak trzeba to i opierdzieli konstruktywnie. Tak więc z naręczem skierowań poszłyśmy do domu i zaczęłyśmy dzwonić tu i ówdzie, by zarezerwować termin. Ja poddałam się po paru telefonach by umówić się na USG nerek na którym najbardziej mi zależało („niestety nie mamy terminów”/”najbliższy wolny termin za pół roku”), zaczęłam ryczeć i hop do łóżka. Mama (nie wiem co bym bez niej zrobiła!) działała dalej, aż w końcu umówiła. prywatnie. Wkurzona na maxa mama przyszła do mnie (wkurzona na terminy itd.) i mówi: „za tydzień dni masz badanie USG”. Dobrze mamo, co tylko chcesz mamo, tylko daj mi znów przykryć się tą kołdrą i ryczeć za nim. Taka wtedy byłam! Optymistycznie co?

Termin badania przyszedł szybko. Pojechaliśmy, ja znów w obstawie mamy czekam na swoją kolej. Nerki bolą jak tra la la, mam wszystkiego dość. Chcę do domu! Ok, moja kolej, kładę się z pełnym pęcherzem modląc się, by pani nie nacisnęła tu i ówdzie zbyt mocno – przecież się posikam! Pani bada nerki – lewa trochę piasku, prawa – wszystko ok. Pani decyduje się sprawdzić stan żołądka, wątroby i reszty bebechów – taki gratis od firmy. Dobrze, niech pani mnie ubabra całą skoro nerki to mało.

Żołądek badany, pani zaskoczona mówi: -Dba pani o siebie! (Jak cholera!)
Wątroba – kontynuuje szczęśliwa kobieta: -Jaki ma pani ładną wątrobę! Pewnie pani nigdy alkoholu nie piła! (Nieeee, wcale!)
Zjazd niżej (Babo skończ już!)
Wtem z ust pani pada: -Pani jest w ciąży! Czemu pani nic nie mówi?!
-ŻE CO JA JESTEM?!
-W ciąży!
-Niemożliwe!
-A jednak, proszę niech pani spojrzy.

Patrzę i kurde nie wierzę! No dziecko jak byk! Głowa – jest, brzuszek – jest, nogi – są i to dwie, ręce – tak samo! I też dwie! Szok to mało. Gęba otworzona, wala się po podłodze, a sił by podnieść nie ma. Ba! Dziecię nawet macha jedną łapką do mnie jakby się witało! WTF?!

-A może mi pani powiedzieć który to tydzień? (w myślach obliczam dni od ostatniej miesiączki, ale kurde nie było współżycia, wcześniejsza? Nie wiem! Szlag!)
-Wie pani, na 100% nie wiem, ale dziecko już jest dobrze ukształtowane. Nie dam sobie ręki uciąć, ale myślę że to 15 tydzień.
-Dziękuję. (Osz w mordę!)
-Chce pani zdjęcie na pamiątkę?
-No jasne!

Pani zdjęcie dała. Widać wszystko jak na dłoni. Piękne, śliczne dziecko. Całe moje! No moje i nie tylko. „Potem. To wszystko potem” - myślę i biegnę do kibla, bo pęcherz aż krzyczy. Pani z wynikami czeka na mnie, mamie nie da - nie może. Biorę, dziękuję i wychodzę. Mama idzie za mną. A ja coraz szybciej i szybciej byleby do auta, bo tam mogę i płakać i śmiać się. Mama co chwile pyta - I co? Co ona Ci tam powiedziała? Ja milczę, bo trawię i myślę jak to powiedzieć mamie. W aucie mama chce jechać ze mną z tyłu, tłumaczę, że nie musi. Jedzie z przodu i tylko patrzy w lusterko. A ja pół twarzy schowane. Ryczę i śmieję się w szalik. Mama widzi łzy i jest pewna, że jest źle. Tata prowadzi, nie mówi nic. 

Dojeżdżamy do domu, biegnę jak powalona po schodach na to trzecie piętro, bo znów siku! (Tata jedzie do garażu) Wyniki chowam (na oczach podglądającej mnie mamy) do szafki. Zamykam się w łazience i płaczę, chichram się i sikam. Mama pyta co mi do cholery powiedziała ta baba? Odpala papierosa. A ja w końcu się nad nią lituję i mówię „przeczytaj sobie”, wiedząc, że ją mam już z głowy. A mówię przez łzy. Mama leci do mnie, do pokoju, wyciąga papiery i do kuchni. Ja siedzę w kiblu i czekam. Cisza. Długa cisza. Za długa. Zapala papierosa kolejnego. Myślę „o kuuuuurde, mam przechlapane”. Wychodzę. W kuchni mama siedzi i patrzy na tą kartkę popalając papierosa. Podchodzę. I sama nie wiem co powiedzieć, więc milczę i patrzę jak to ciele na papierosa. Na co mama z uporem mówi „Poradzimy sobie”. Gasi papierosa, przytula, mówi że kocha (wieki tego nie słyszałam) i że damy radę. Więc ja już wiem, że mogę się cieszyć przy niej, pokazuję zdjęcie i mówię co gdzie jest. Mama płaczę, bo oto widzi swojego pierwszego wnuka bądź wnuczkę. W końcu pyta o imię, jak chciałabym dać (czemu akurat to pytanie, nie wiem). Odpowiadam, że to Kuba. Jakub.

-No, a dziewczynkę?
-Mamo, przecież to chłopiec!
-Powiedziała Ci?! Widać już?
-Nie, ja wiem. Kuba i nie ma przeproś.
Mama patrzy jak na debila, ale ok! Skoro Kuba to Kuba. Imię zaakceptowane (jakby miała wybór!).
-Powiesz mu? - Zapytała mama później prasując ubrania. Ewidentną nadzieją, że nie, nie powiem
-Tak. - wspominałam, że byłam ślepo zakochana? I nie docierało do mnie, że to koniec?
Jednak to nie było najgorsze pytanie. Ono było kolejne.
-A jak powiesz ojcu? - i po tym nastąpiła cisza. Długa. Zakończona moim „Nie wiem”
Siostrze wysłałam mms-a (zdjęcie z USG przydało się po raz pierwszy). Ojciec od 5 minut oglądał tv w pokoju rodziców. Przyszła siostra od progu krzycząc: GRATULUJE! Mama ją ucisza, ja to samo.
-Ojciec nie wie? - pyta szeptem siostra.
-Nie! Nie wiem jak mu powiedzieć.
-Normalnie! Mam ja to zrobić?
-Siedź kur...a na miejscu! Powiem mu. Dziś. Tylko nie wiem jak.

Zastanawiacie się pewnie dlaczego tak bałam się powiedzieć właśnie ojcu? Hmmm... z moim tatą byłam zawsze bliżej niż z mamą. Wychowywana byłam co prawda przez dziadków, jednak byli to jego rodzice. Kłóciłam się z siostrą notorycznie. Rodzice zawsze nas godzili. Ok, jak sobie krzywdę zrobiłam leciałam do mamy, ale to z tatą siedziałam w garażu, to z tatą uczyłam się jeździć na rowerze i to z nim naprawiałam komputery. To z nim było mi łatwiej „coś ugrać”. Gdy mama lub siostra potrzebowały czegoś od taty szłam ja. Zawsze załatwiłam. Mama chciała jechać na wieś w swoje rodzinne strony? Ok, nie ma sprawy! „Tato, możemy jechać na wieś? I do cioci Sabinki? I cioci Ani? Proooooszę.” Zawsze się zgadzał. Wiedział co prawda o tym, że to mama chce jechać, mama wiedziała, że on wie. Po moich akcjach zawsze rozmawiała z nim, że to ona chciała, a ja usłyszałam. Przyznaję tak było. Ja po prostu lubiłam robić coś dla innych, więc jak słyszałam, że mama chciałaby odwiedzić rodzinne strony, a siostra nie ma w czym chodzić – działałam. Mogłam czekać, przecież wiem, że tato by im nie odmówił. Jednak tak bardzo chciałam im pomóc, że szłam i prosiłam. Czasem mówiłam, że zniszczyłam siostrze spodnie i ona będzie pewnie zła i czy by jej dał na nowe spodnie? Czasem, że chcę odwiedzić ciocie Sabinę. A czasem po prostu chciałam jechać na wycieczkę. Zmierzam do tego, że byłam tak jakby „córeczką tatusia” (nie zrozumcie mnie źle, nie było zawsze kolorowo między nami). A tu proszę, jestem w ciąży. W moim i tak źle pracującym mózgu uroiła się myśl, że oto ja, „córeczka tatusia”, tego właśnie tatusia zawiodłam. I to bardzo! I co? Mam iść i tak po prostu powiedzieć? Patrzeć na jego ból? Zawód? Złość? Nie ma mowy! Ja się nie piszę!

W końcu zrobiła to mama. Poszła i powiedziała. Tak o, po prostu. Ojciec najpierw milczał, potem wstał, przeszedł obok mojego pokoju patrząc na mnie wzrokiem bazyliszka. Nie odezwał się, ani słowem. A ja? W ryk oczywiście. Zawiodłam, jestem zła. Następnego dnia ojciec zniknął rano, jeszcze przed moją pobudką. Gdy wrócił ja akurat kończyłam śniadanie myśląc sobie „Kurde jestem w ciąży. W ciąży idealnej! Nie miałam żadnych objawów!”. Ojciec wszedł do mnie z tekstem „Kupiłem witaminki dla naszej dziewczynki!” Potem się zaczęło zdrabnianie mojego imienia, którego tak nie lubię. Zdrobnień – nienawidzę.

Nie cały tydzień później wizyta u ginekologa potwierdziła ciążę. Koniec 15 tygodnia ciąży. Koniec pierwszego trymestru. Bomba.

Po pół roku ciąży idealnej pojawił się idealny Pierworodny. 9 sierpień 2007r, godz. 13:00, 53 cm długości, 3140g wagi. 10/10 w skali Agpar. Mój syn. Moje cudo. Moje jedyne dziecko.


P.S. Dla smaczku dodam, że wieczorem przed badaniem poczułam coś przewalającego się przez moje bebechy i pomyślałam „Cudnie, mam tasiemca. Jeszcze tego brakowało do kompletu.”. W nocy miałam sen, że nie robią mi USG nerek, tylko brzucha. Pani zjeżdża na dół brzucha i wyskakuje z tekstem „Pani jest w ciąży! Dlaczego pani nic nie mówi?!” Przewiduję przyszłość? Prorocze sny? Nie pierwszy i nie ostatni raz tak było.


Nie ma, że boli.

7 komentarzy:

  1. Czułaś.
    My mieliśmy jechać na święta. Do mojej rodziny ponieważ on świąt rodzinnych nie miał od X lat. Obiecałam mu to już tego dnia jak pierwszy raz piliśmy razem wódkę, w dniu naszej wprowadzki, gdy pierwszy raz się zobaczyliśmy, że go zabiorę.
    Tego dnia kłóciliśmy się jak dzicy, byłam gotowa jechać sama pociągiem, stwierdził, że nikt ze mną nie wytrzyma, że to bez sensu. Powiedziałam "dobrze. Idź do apteki i kup test". Okres miał przyjść lada chwila. Nie liczyłam. Nie spóźniał się przecież. Zawsze przychodził około tej samej daty... ze dwa dni później. Nie spodziewałam się ciąży bo nie było ku temu podstaw. Ani nie czułam się inaczej, ani nic specjalnego PODCZAS się nie wydarzyło, chciałam tylko uniknąć takiej sytuacji, o której pisałaś - nie jesteśmy razem a tu ciąża.
    Zadzwoniłam za chwilę żeby wracał. Niestety zdążył kupić. Kazał iść zrobić. Nie miałam CZYM. Wypiłam drinka, poszłam, druga kreska pojawiła się NATYCHMIAST. Trzęsło mną jakbym miała epilepsję. Wepchnęłam mu test w rękę, spytał co to znaczy, rzuciłam ulotką, opadł na podłogę, nie przytulił mnie nawet.
    ku*wa jak ja go nienawidzę ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa historia, wciągająca. Co do snów to mnie czasem także się.śni coś co się potem dzieje albo moje słowa mają miejsce w realnym świecie także uważam na to co mówię. Ciało czasami daje nam znaki a raczej umysł więc może to była informacja dla Ciebie? Szkoda że tak po rozstaniu z tego powodu mi przykro ale ja zostałam wychowana bez ojca miałam z nim kontakt ale to tylko z przymuszonej jego woli co się odbiło na mnie poniekąd. W takim razie ciąża zleciala szybciej, a ja Ci powiem mały numer ale jakby co to ja nic nie pisałam, jakiś czas temu wtedy kiedy pierwszy komentarz u mnie na blogu napisałaś o tym że boję zrobić test, tymczasem odstawiłam tabletki anty 7 dni temu i powinnam.rzekomo dostać okres a tu cisza brzuch pobolewa i to czasem jak na pierwszą fazę porodu podobnie jak miałam przy ciąży ale pocieszać się a raczej tłumaczę ze to się wszytko reguluje. Mam ogromną taką nadzieję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam to pierwszy raz, nie wiem gdzie mi to uciekło... Czytałam i tylko przewijałam, żeby do końca dojechać... Stworzyć arcydzieło i zrzec się tego to największa głupota - odnośnie Twojego byłego. Co do tego, że nic nie podejrzewałaś, a miałaś końcówkę pierwszego trymestru - o Święta Anielko, nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie Twojego szoku... Uwielbiam Cię czytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, szok to był niesamowity. Właściwie to się przyznałam sama sobie/uznałam fakt, że jestem w ciąży jakiś tydzień później i zaczęłam nadrabiać zaległości w jedzeniu, szczególnie zupy ogórkowej. Nie ważna godzina, zupa musi być! Mama robiła na zaś parę garnków. :P
      Musze przyznać bez przymuszania i bicie, że ja tez uwielbiam Cię czytać. :)

      Usuń
  4. 36 year-old Senior Editor Danny McFall, hailing from Cottam enjoys watching movies like Yumurta (Egg) and Vacation. Took a trip to Historic Fortified Town of Campeche and drives a E-Class. uwielbiam to

    OdpowiedzUsuń