Ostatnie
parę dni to istny maraton. Piątek – sprzątanie przed przyjazdem
Mamy Mej. Sobota – cały dzień z Karpikiem i Pierworodnym.
Niedziela – chrzciny Karpika. Dziś – cały dzień z Karpikiem.
Wszystko mnie boli od noszenia go.
Karpikowi
idą trzy zęby. Tak trzy. Dwie dolne jedynki i górna prawa trójka.
TRÓJKA. Ślini się niesamowicie. Żel pomaga na chwilę. Mało pije
i je. Złości się. Na szczęście na tym się kończy. Przechodzi
to wszystko prawie bez objawowo. I oby tak dalej.
Podczas
tych paru dni z Karpikiem przekonałam się, że Pierworodny byłby
wspaniałym starszym bratem. Gdy potrzeba zabawi kuzyna, poda
wszystko, nie narzeka, że mały płacze, nie chce żeby z nim wyjść,
chodzi na spacery. Gdybym mu dała więcej swobody to pewnie i
pieluszkę by zmienił i nakarmił. No, ale się boję. Poczekamy
jeszcze trochę na takie atrakcje. Jestem dumna z syna. Jak paw.
Szkoda tylko, że nie dam mu tej siostrzyczki, której tak pragnie.
W
ostatnim czasie mocno utyłam. Podjadam wciąż i wciąż. Powinnam
się za siebie wziąć! Zacząć ćwiczyć znów. Tylko, że to
jedzenie takie dobre. :P Nie ma to, tamto. Muszę się zmotywować
sama. Choćby dlatego, że zostały mi tylko jedne spodnie, które są
na mnie dobre...
Nie ma,
że boli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz