poniedziałek, 20 października 2014

4. Maraton

Ostatnie parę dni to istny maraton. Piątek – sprzątanie przed przyjazdem Mamy Mej. Sobota – cały dzień z Karpikiem i Pierworodnym. Niedziela – chrzciny Karpika. Dziś – cały dzień z Karpikiem. Wszystko mnie boli od noszenia go.

Karpikowi idą trzy zęby. Tak trzy. Dwie dolne jedynki i górna prawa trójka. TRÓJKA. Ślini się niesamowicie. Żel pomaga na chwilę. Mało pije i je. Złości się. Na szczęście na tym się kończy. Przechodzi to wszystko prawie bez objawowo. I oby tak dalej.

Podczas tych paru dni z Karpikiem przekonałam się, że Pierworodny byłby wspaniałym starszym bratem. Gdy potrzeba zabawi kuzyna, poda wszystko, nie narzeka, że mały płacze, nie chce żeby z nim wyjść, chodzi na spacery. Gdybym mu dała więcej swobody to pewnie i pieluszkę by zmienił i nakarmił. No, ale się boję. Poczekamy jeszcze trochę na takie atrakcje. Jestem dumna z syna. Jak paw. Szkoda tylko, że nie dam mu tej siostrzyczki, której tak pragnie.

W ostatnim czasie mocno utyłam. Podjadam wciąż i wciąż. Powinnam się za siebie wziąć! Zacząć ćwiczyć znów. Tylko, że to jedzenie takie dobre. :P Nie ma to, tamto. Muszę się zmotywować sama. Choćby dlatego, że zostały mi tylko jedne spodnie, które są na mnie dobre...


Nie ma, że boli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz