piątek, 28 listopada 2014

17. Liebster blog award - edytowany

Jak się bawić to się bawić? Nominowany blog, dostaje 11 pytań na które należy odpowiedzieć u siebie na blogu w notce, następnie nominować 11 blogów.
UWAGA! Powinny być to blogi, które mają niską liczbę odwiedzin na dzień!

Z racji tego, że nie bardzo mam kogo nominować, zabawa ta tu się kończy. Wpadła na ścianę nie do przebicia. (Ewentualnie mogę nominować cały internet. Muhahahahahaha!)

Nominowana zostałam przez Alice. Oto jej pytania:

1.Co chciałabyś w życiu robić?
Żyć.
2.Twoja najgorsza wpadka?
Nie posiadam, z każdej sytuacji jestem w stanie wybrnąć śmiechem (najczęściej z samej siebie).
3.Co jest dla Ciebie ważne?
Syn.
4.Gdybyś miała do wyboru, rodzina czy kariera?
Rodzina.
5.Masz możliwość zmiany świata, od czego zaczynasz?
Każdy znajduje wymarzoną pracę. Ha!
6.Mądrość życiowa?
Fińskie przysłowie: „Kuka voi itsensä voittaa, ei koskaan häviä” - Kto umie wygrać sam ze sobą, nie zginie nigdy.
7.Przykrość jaką ktoś ci sprawił, co to było?
Ex, ojciec mojego dziecka – tłumaczyć chyba nie muszę.
8.Twoje marzenie?
Wymarzony dom w Finlandii (nie będę się rozpisywać na temat wyglądu domu)
9.Twoja pierwsza miłość, jak się zaczęła?
Wolałabym zapomnieć, każda moja miłość kończy się źle. Dla mnie.
10.Masz do wyboru, ognisko czy grill?
Ognisko. Nigdy nie lubiłam grillować.
11.Tort urodzinowy czy prezent niespodzianka ze striptizerem?
Absolutnie tort. Czekoladowy. Masą czekoladową. Polewą czekoladową. Ozdobami czekoladowymi. Podany z gorącą czekoladą. Dobrą gorącą czekoladą.


Zostałam również nominowana przez J. Oto jej pytania:

1.Dokąd byś poszła mając buty siedmiomilowe?
Jestem monotematyczna. Finlandia (zaoszczędziłabym na bilecie)
2.Czy uważasz, że film trwający ok 2h z Twojego życia byłby ciekawy?
Wątpię, telenowela pomieszana z komedią raczej nie jest ciekawa.
3.Najważniejsze wydarzenie z Twojego życia to?
Narodziny syna.
4.Bardziej lubisz morze czy góry?
Góry. Morza, większej wody nienawidzę, a raczej panicznie się boję.
5.Najlepszy prezent jaki dostałaś?
Hmmm... od losu? Syn. Od bliskich? Każda książka.
6.Tytuł piosenki, która według Ciebie ma najpiękniejsze słowa.
Oj, trudno wybrać! Automatycznie w głowie pojawia mi się piosenka HIMa „Pretending” choć nie mogę powiedzieć, że słowa są piękne. Co do melodii Apocalyptica „Beautiful”.
7.Opisz siebie w pięciu słowach
Zołza, jędza, wiedźma, koszmar, leniwiec. ;D
8.Ulubiony sposób na spędzanie wolnego czasu?
Ja + książka + koc.
9.Masz trzy życzenia. Jakie to będą życzenia?
1)Zdrowie dla rodziny 2)Szczęście dla rodziny 3) 1+2 dla mnie
10.Co najbardziej denerwuje Cię u innych ludzi?
Hipokryzja
11.Zawód z dzieciństwa
Astronom.


Nie ma, że boli.

czwartek, 27 listopada 2014

16. Zbrodnia zbrodnię rodzi. ;)

Zaczynam się czuć, jak zbrodniarz pierwszej klasy. Ba! Seryjny zabójca cy coś.

Tak, będzie o książce. Nie, nie o kryminale. O „Mrocznej Bohaterce – Jesiennej Róży” autorstwa Abigail A. Gibbs (stwierdziłam, że skoro wspomniałam już o pierwszej części to muszę wspomnieć i o drugiej). Opowiem bardzo ogólnie, nie wdając się w szczegóły.



Mroczna Bohaterka - Jesienna Róża” jest równie dobrze napisaną książką co jej poprzedniczka. Przenosimy się ze znanego nam już świata do świata wymiaru pierwszego.*

Główną bohaterką jest tu Jesienna Róża Al-Summers, nastolatka Mędrzec, która po śmierci babci musi znów zamieszkać z rodzicami w smętnej małej mieścinie. Wydaje się początkowo twardą, pewną siebie dziewczyną, która nie potrzebuje nikogo. Czy tak jest – trzeba przeczytać. Męskim bohaterem książki jest Fallon Athenea – książę, Mędrzec, jeszcze nastolatek, podobno przystojny, ale na pewno pewny siebie i posiadający sporo mocy.

Parę słów o Mędrcach. Mędrcy wyglądają jak ludzie z jednym szczegółem – na prawym boku ich ciała (tak, na twarzy też) mają blizny (choć ja myślę że to bardziej widoczne żyły). Moc mają w sobie, lecz jeśli potrzebują jej więcej niż posiadają, lub ich „zasoby” są na wyczerpaniu mogą czerpać moc z przyrody. Posiadają Króla, czyli w sumie tak jak wampiry. Ludzie za nimi nie przepadają, ale ich tolerują (oczywiście są wyjątki w obie strony). W książce pojawiają się również „źli” Mędrcy zwani Extermino (o których słyszymy prawie od razu). I ciekawostka – Mędrcy to weganie.

Książka jak już wspominałam napisana jest równie dobrze jak jej poprzedniczka. Wciąga od pierwszej strony, a czytając ostatnią stronicę mamy niedosyt emocji, szczególnie że sama końcówka zapowiada kolejną część. Lekturę tą musiałam sobie dozować – owszem zarwałam nocki, ponieważ starałam się czytać tylko wtedy, gdy Pierworodnego nie było, lub gdy spał. Odrywałam się od książki siłą. Akcja czasami pędzi, by zaraz zwolnić, a potem znów przyspieszać. To się chwali, najbardziej nie lubię książek, w których akcja zwalnia na wiele, wiele stron. Katorga!

Jednak czytając trzeba pamiętać, że autorka pisząc była wciąż nastolatką, więc potknięcia (choć dla mnie nie mające żadnego znaczenia) się zdarzają. I zdarzać będą zapewne w kolejnych częściach. Widać, że pisarka ta rozwijała już skrzydła w pierwszej części, w drugiej rozwinęła je jeszcze troszkę.
Myślę, że skoro ktoś pokusił się, by przeczytać część pierwszą, powinien sięgnąć po drugą. I pewnie również po kolejne, gdy już pojawią się na sklepowych półkach. Ja osobiście nie mogę się doczekać.





*Już pędzę wyjaśnić, światów jest dziewięć. Przygodę rozpoczynamy od drugiego wymiaru – mrocznymi istotami są tam wampiry, bohaterowie: Violet Lee - człowiek, Kaspar Varn- wampir. W drugiej części przenosimy się do świata Mędrców, gdzie ich obecność nie jest ukrywana (co wynika zresztą z pierwszego rozdziału i o ile dobrze pamiętam wspomniane jest tez w pierwszej części). Bohaterów opisałam powyżej. Kolejne światy będziemy poznawać w kolejnych częściach – co oczywiste.



P.S. Powtórzę i powtarzać będę zawsze – piszę tu o moich wrażeniach z książki, nie pisze recenzji. Nie jestem recenzentką. Póki co nie doczekałam się złych opinii na temat moich wywodów o książkach. Podejrzewam, że gdyby takie opinie się pojawiły ja i tak robiłabym to co robię. Bo lubię. Na przekór. Bo to moje miejsce w sieci. Bo mogę.
(tak wiem, zaczynanie zdania od „bo” jest złe).




Nie ma, że boli.

wtorek, 25 listopada 2014

15. Wnętrostwo,

czyli niezstępowanie jąder.

A najprościej „kiedy jajeczka nie chcą spaść do woreczka”! ;)

Parę bardziej fachowych słów o wnętrostwie:

Wnętrostwo (łac. cryptorchidismus) – wada rozwojowa u noworodków męskich, polegająca na niewłaściwym umieszczeniu jednego lub obu jąder w jamie brzusznej lub kanale pachwinowym zamiast w mosznie. Niezstąpienie jąder grozi ich przegrzaniem, co sprzyja powstawaniu nowotworów jądra oraz może doprowadzić do zatrzymania produkcji plemników, czego skutkiem jest niepłodność.
Wnętrostwo występuje u około 4% noworodków męskich. W pierwszym roku życia odsetek ten na skutek samoistnego zstępowania jąder obniża się poniżej 1%. Wnętrostwo jednostronne występuje pięciokrotnie częściej niż wnętrostwo obustronne.

W leczeniu stosuje się gonadotropinę, a w przypadku braku skuteczności – zabieg operacyjny ( orchidopeksję). Ważne by leczenie rozpoczęto w pierwszych latach życia.

Większą niż w ogólnej populacji częstość występowania wnętrostwa spotyka się u chłopców z niską masą urodzeniową, obarczonych spodziectwem, rodzonych drogą nienaturalną.


Wnętrostwo wykryliśmy w wieku lat 4 na bilansie dziecka. Nasza pani pediatra od razu dała skierowanie do lekarza urologa. Poleciła dzwonić najlepiej do Prokocimia (bo tam podobno najszybciej nas przyjmą). Zadzwoniłam, za tydzień wizyta (nie dzwoniłam nigdzie indziej, bo i po co?). Trafił nam się rewelacyjny lekarz. Czytałam – wyjątkowo – opinie na jego temat, raczej pod względem jego sprawdzalności i umiejętności, niż tego jaki jest. Opinie te jednak nie były przychylne, prócz jednej. Mam wrażenie, że większość pisana była przez znerwicowane matki szukające dziury w całym. Bardzo jasno i klarownie wyjaśnił mi w czym rzecz. Zaczął działać od razy, termin na operację mieliśmy na za miesiąc. W międzyczasie szereg badań do zrobienia i uważać, by nie zachorować. Tak on jak i ja.
W dzień zabiegu (czy jak kto woli operacji) na parę godzin przed Pierworodny miał nic nie jeść. Przyjechaliśmy, pokierowano nas do sali, przebrałam młodego w piżamkę i dawaj na sale operacyjną. Młody dmuchnął w balonik trzy razy i już spał. A ja? Sama w pokoju (z dwoma mamami w tej samej sytuacji, ale jednak sama) siedzę i myślę. A myśli mam złe, uskuteczniam w takich chwilach czarnowidztwo – co będzie potem? a co jeśli on się obudzi podczas?! Właściwie na tym się zatrzymałam, lepiej nie brnąc dalej. Zawał zaliczę i co wtedy?

Po jakimś czasie (podobno ok 40minut, dla mnie i tak to była wieczność) oddano mi dziecko owinięte szczelnie poniżej pasa, z kroplówką, śpiące. Pan doktor osobiście powiedział mi jak wszystko poszło, co było przyczyną niezstąpienia prawego jądra (przeklęta przepuklina!). Kazał czekać aż młody się obudzi. Ostrzegł, że głowa na pewno będzie boleć (w końcu usypiali go), że podczas dochodzenia do siebie może pojawić się gorączka i ból. Przyjęłam to wszystko z dziwnym jak dla mnie spokojem (zazwyczaj ryczę jak potłuczona, albo odwalam nerwowy śmiech). I dobrze. Wyszliśmy ze szpitala tego samego dnia, ponieważ wszystko było ok – uroki chirurgi jednego dnia.

Kolejne dni były dość męczące. Młody przez pierwsze dwa dni leżał prawie cały czas, na plecach, ponieważ na boku (ani jednym, ani drugim) nie dałby rady. Do ubikacji był noszony i trzymany przeze mnie w pozycji pionowej, mama moja pomagała mu w sikaniu. Na szczęście nie robił kupy. :D Niestety raz nie zdążyliśmy i zmiana opatrunku była konieczna – zrobiła to moja mama, ja mdleje na widok krwi (a mama stwierdziła, że może być, więc ja sru z tekstem do młodego „synuś mama się umyć musi! Śmierdzę! – czy coś w ten deseń), a i nerwy wtedy mi poszły już całkiem (młody znosił to dzielnie i nie narzekał nawet, ale pomimo to byłam napięta do granic możliwości). Trzeciego dnia mogliśmy się „umyć”, a raczej przemyć gąbką, delikatnie wokół. Czwartego dnia syn uczył się chodzić. Od piątego już był prawie mobilny. Po 7 dniach od operacji chciał biegać. :) Pierworodny nie gorączkował, ale pierwszego dnia dostał leki przeciwbólowe, z wiadomych przyczyn (głowa + szwy).

Pół roku później przyszła kolej na drugie jąderko. Ono też nie chciało samo spaść, więc operacja była konieczna. Poszło równie gładko jak ta pierwsza operacja. Po raz kolejny przeszkadzała przepuklina (damn you!). Wiedzieliśmy co i jak, więc było ok.


Najpierw wizyty kontrolne odbywały się co pół roku, teraz jeździmy raz na rok (już prywatnie, szpital oferował nam wizyty za dwa lata, „skoro dziecko jest po operacji”). Młody sam codziennie sprawdza, czy wszystko jest na swoim miejscu. Lekarza polecić mogę każdemu.

sobota, 22 listopada 2014

14. Pierniku Ty!

Plan na dziś zakładał tworzenie pierniczków z Pierworodnym. Obiecałam, więc muszę. Nie ważne, że do zrobienia pierniczków na święta zabieram się od dwóch lat. Brak samozaparcia i wrodzone lenistwo pokazało, że czasem trzeba się „odsunąć” (ale tylko na momencik), by mama dotrzymała obietnicy. Tak więc popołudnie minęło mi na tworzeniu pierniczków!

Przepis wzięłam ze strony Moje Wypieki, dokładniej było ten przepis.

Pozwolę sobie zrobić to co robi podobno większość studentów (opcja kopiuj-wklej) i dodam sobie go i tu:

Składniki:
  • 1/4 szklanki miodu
  • 80 g masła
  • 1/2 szklanki miałkiego brązowego cukru lub cukru pudru
  • 1 jajko
  • 2 i 1/4 szklanki mąki pszennej
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 1,5 - 2 łyżki przyprawy korzennej do piernika
  • opcjonalnie: 1 łyżeczka kakao (jeśli lubicie, gdy pierniczki mają ciemniejszy kolor)
Przygotowanie:
Miód i masło podgrzać w garnuszku, przestudzić. Dodać pozostałe składniki i wyrobić lub zmiksować. Jeśli ciasto będzie zbyt miękkie, schłodzić (będzie się lepiej wałkowało).
Wałkować na stolnicy na grubość 2 - 3 mm lekko podsypując mąką (grubsze pierniczki są bardziej miękkie po upieczeniu). Wykrawać pierniczki o dowolnych kształtach i przekładać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
Pierniczki z otworkiem do przewlekania - otworek należy zrobić przed pieczeniem (np. słomką do napojów).
Pierniczki z witrażykami – również przed upieczeniem w dużym pierniczku wykrawać mniejszy otworek, nasypać do niego pokruszonych landrynek (z górką) i piec na macie teflonowej, ściągając z blachy dopiero po ostygnięciu.
Układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piec około 10 minut w temperaturze 180ºC. Uważać, by nie piec za długo, będą zbyt kruche i będą miały posmak goryczy. Wyjąć z piekarnika, wystudzić na kratce.
Lukrować lub dekorować czekoladą po upieczeniu.
Pierniczki po upieczeniu są twarde, później zmiękną (należy je przechowywać w szczelnie zamkniętym pojemniku). Bardzo długo i dobrze się przechowują (nawet kilka miesięcy). Można upiec je kilka tygodni przed świętami, lukrowanie zostawiając na później.

Co zrobić, by pierniczki zmiękły?
Pierniczki po upieczeniu są zazwyczaj mocno twarde (powoduje to dodatek miodu). By zmiękły potrzebują pochłonąć odpowiednią dawkę wilgoci np. z powietrza lub owoców. Wtedy będą rozpływały się w ustach! Ułóż pierniczki (jeszcze przed lukrowaniem) na kratce i przenieś do pomieszczenia o wysokiej wilgotności, uchyl okno podczas deszczu ;-) (klimat brytyjski jest dość wilgotny, pierniczki miękną u mnie szybko, już po 3 dniach). Jeśli u Ciebie w domu jest dość sucho, schowaj pierniczki do szczelnej puszki z kawałkami obranych jabłek. Jabłka wymieniaj co parę dni, by nie zaczęły pleśnieć. Pierniczki będą chłonęły wilgoć z owoców.


Parę zdjęć z pracy:
Pierworodny wałkuje.
Przymierzamy foremkę
Naciskamy
Ciacha muszą być duże i małe
Wykładamy na blachę
Podziwiamy upieczone

Nie ma, że boli.

poniedziałek, 17 listopada 2014

13. Popełnię zbrodnię po raz drugi, czyli „współczesny wampiryzm”.

Miałam już właściwie nie pisać o książkach, szczególnie po tej „gówno burzy” rozpętanej przez „recenzje – nie recenzje” pewnej blogerki i niezbyt zadowolonego autora książki opisanej (czy jak kto woli streszczonej). Nie będę wdawać się w szczegóły tejże akcji.
Rzecz będzie o moich wrażeniach (i tu podkreślam, że są to tylko moje, oraz mojej koleżanki, odczucia względem lektury, a nie recenzja!) z książki autorstwa Abigail Gibbs „Mroczna Bohaterka – Kolacja z Wampirem”.

Rok temu oglądając DDTVN zauważyłam w znanych chyba wszystkim zapowiedziach u dołu strony wiadomość o wywiadzie z autorką tej książki. Z ciekawości oglądnęłam. Autorka (wyglądająca na naprawdę fajną dziewczynę) opowiedziała o książce, jak to w wywiadach wypada. Tytuł zachęcił mnie tylko trochę, okładka już bardziej, a dzięki autorce postanowiłam poszukać choćby fragmentu książki na internecie. Znalazłam, przeczytałam i cóż, popędziłam w te pędy do najbliższej dobrze zaopatrzonej księgarni.


Początek dla osób bojaźliwych może być troszkę wstrząsający, odrzucający, czy też lekko bulwersujący. Książka zaczyna się bowiem od rzezi na Trafalgar Square wampiry kontra... nie wampiry (nie chcę zdradzić za dużo). Wszystko to obserwuje Violet Lee – główna bohaterka. Jednym z wampirów jest Kaspar Varn – książę rodu królewskiego wampirów. Po tym zdarzeniu Violet nie udaje się umknąć i zostaje porwana przez Kaspara i jego kompanię. Co dalej? Reszta to już historia.

Violet i Kaspar są z jednej strony bardzo do siebie podobni – oboje uparci, charakterni, lubiący postawić na swoim – a z drugiej różnią się bardzo, choćby dlatego, że jedno z nich jest wampirem, a drugie człowiekiem.
Abigail Gibbs potrafi pisać. Stworzyła na nowo nasz świat, oraz parę innych. Każda z postaci występujących w tej książce potrafi zaintrygować, wkurzyć lub wręcz przeciwnie, wprawić w nas niemy zachwyt. Początkowo autorka publikowała tę historię w internecie (pseudonim: Cansel2, była wtedy nastolatką – to fakt godny uwagi), aż w końcu „zdecydowała się na podbój świata wydawniczego”. I chwała jej za to!

Książka wciąga ta od pierwszej strony. Przeczytałam ją w jeden dzień, a to rzadko mi się zdarza. Właściwie tak mnie wciągnęła, że obiad robiłam trzymając ją cały czas w jednej ręce, a drugą tworząc spalone danie. :D Gdy zakończyłam tę lekturę było mi mało!

Całkiem niedawno koleżanka zapragnęła poczytać coś lekkiego, pożyczyłam jej właśnie „Mroczną Bohaterkę”. Na następny dzień pytała, czy mam już druga część. Niestety sama na nią czekam z utęsknieniem. Na szczęście nasza męka powoli dobiega końca, już w tę środę (19.11.2014!!!) premierę będzie miała druga część tej historii „Mroczna Bohaterka – Jesienna Róża”. Już nie mogę się doczekać!


P.S. Dlaczego „współczesny wampiryzm” w tytule posta. To bardzo łatwe. Wszyscy znamy historię hrabiego Draculi, czy też „Wywiad z wampirem” Anne Rice (nawet jeśli nie czytaliśmy, lub nie oglądaliśmy filmów). Wampiry – istoty lubiące mrok, śpiące w dzień, z ochota napadające na ludzi by wypić ich krew. Takie wampiry znam i takie kocham (jakkolwiek to zabrzmi). Jednak od pewnego czasu krąży wszędzie obraz innych wampirów. Niesamowicie kulturalnych osób, nie napadających na ludzi – są przecież banki krwi, chodzących sobie w dzień jakby to była noc i nie daj Boże świecących jak diamenciki (tych nie znoszę!). Ok, może i Abigail Gibbs odeszła od wizerunku wampira tradycyjnego, jednak Kaspar i banda nie świecą się w pełnym słońcu, potrafią wystraszyć i są bardziej wampirzy niż ich poprzednicy ze Zmierzchu (ble!). Violet też nie „robi w gacie” z miłości do Kaspra. I dobrze! Takie wampiry mogę tolerować.



Nie ma, że boli.

sobota, 15 listopada 2014

12. Rozmowa telefoniczna...



Zadzwoniła do mnie żona mojego kolegi (jednego z niezbyt licznego grona facetów których toleruję). Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:

Ja: Halo?

Ona: Hej kochana! Co u Ciebie? Wiesz dzwonię, bo mam pilna sprawę!
J: Taaak? (oho!)
O: Zbliżają się Andrzejki i urządzamy przyjęcie dla znajomych i ich dzieci, może zechciałabyś przyjść?
J: No, nie wiem. W zasadzie mam już plany... (czyli jak się zgrabnie wywinąć)
O: Plany zawsze można zmienić! Kochana przyjdź! Proszę!
J: Dobra, dobra. O co dokładnie Ci chodzi? (czując pismo nosem zapytałam)
O: Rodzice będą się bawić w naszym salonie, a dzieci w pokoju obok. No wiesz, posiedziałabyś z tymi dziećmi w tym pokoju. Ty tak lubisz dzieci! Goście wszyscy sparowani, nawet nie miałabyś z kim pogadać. Oni wszyscy siedzą w finansach, a przecież to nie Twoja bajka! Zresztą nawet Ci którzy nie są finansistami i tak nie byliby dla Ciebie interesujący.
J: Kojarzysz że bodajże dwa lata temu też chciałaś bym przyszła właśnie po to? (zapytałam, by sprawdzić)
O: Oczywiście, że kojarzę! Wtedy tak okrutnie mi odmówiłaś. Musiałam szukać niań i im płacić! Do tej pory nie rozumiem jak mogłaś wyciąć mi taki numer! Ja Ci tylko proponowałam dobrą zabawę, a Ty powiedziałaś nie i odłożyłaś słuchawkę! Wiesz, to było bezczelne!
J: Zgadnij co zrobię w tym roku! (odpowiedziałam z radością w głosie)
O: Zgadzasz się! Och, to cudownie!
J: Nie moja droga! Nie zgadzam się. W jednej swojej wypowiedzi obraziłaś mnie dość dobitnie i wiem, że miałaś to na myśli. Ty nie mówisz nic przypadkowo. To, że jestem samotną matką nie degraduje mnie do pozycji darmowej niani, bo przecież tak dobrze będę się bawić ze zgrają nie moich dzieci. Zgaduję, że Twoimi psami, które się na mnie zawsze z ochotą maniaka rzucają tez miałabym się zająć? Poza tym fakt, że nie pracuję nie oznacza, że nie potrafię dogadać się z ludźmi którzy pracę posiadają. Co więcej z tego co mi wiadomo, na Twojej imprezie będzie parę osób które znam i które zawsze chętnie rozmawiają ze mną niż z Tobą. Choćby dlatego, że ja się nie wywyższam na każdym kroku i nie wbijam nikomu szpilki z racji tego, że mam załóżmy nowy samochód. Nie, moja droga, nie zgadzam się. Nie będę darmową nianią. Nie nie pomogę Ci w niczym, choćby dlatego że mnie nie szanujesz. Żegnam.

Chwilę później telefon od jej męża
J: Halo...
On: Hej. Przeprosić chciałem za nią. Znowu sobie wymyśliła coś. Ja już nie wiem co mam zrobić, żeby ona przestała być taka. Przed ślubem była inna. Pamiętasz?
J: Pamiętam. Nawet nie była taka zła.
O: Właśnie. Zaczynam się zastanawiać czy to ma sens jeszcze.
J: Wiem! Macie podpisaną intercyzę?
O: Tak, ale co to ma do rzeczy?
J: Zagroź jej rozwodem, bo się zmieniła, bo wykorzystuje ludzi do własnych celów, bo nie szanuje przede wszystkim Ciebie i wykorzystuje jak może. Pamiętam jak się cieszyłeś dwa lata po ślubie, że będziecie się wreszcie starać o dzieci. I co? Do tej pory się nie staracie, bo ona odkłada i odkłada. W ogóle czy Wy jeszcze ze sobą sypiacie? Zresztą nie chcę wiedzieć! Weź z nią zrób coś, bo następnym razem po prostu was odwiedzę i dam jej w pysk. Straciłam do niej cierpliwość. Już dawno. Naprawdę nie obiecuję, że jak zadzwoni następnym razem to będę miła, czy cierpliwa. Mam swoje życie, a ona dzwoni nawet do mnie po to, bym poleciała jej kupić chleb, bo ona zapomniała, a że ma świeżo pomalowane paznokcie to nie pójdzie i czy ja bym nie szła bo ja i tak nie mam nic do roboty. To naprawdę nie jest miłe. Póki co się żegnam, może niezbyt miło, ale pamiętaj, że Ty zasługujesz na kogoś lepszego. Pa!



Chwilę później zadzwoniłam ja do niego, by nie brał tekstu o rozwodzie serio. Po prostu byłam wkurzona na nią i wyjątkowo, jak nie ja, wyżyłam się i na niej i na nim. I że nie pomogło niestety. Powiedział, że wie.



Godzinę później telefon. Znowu ona. Myślę „o kur...a walnął tekstem rozwodowym!”.
O: Ale placki to byś nam upiekła! Choć tyle możesz dla mnie zrobić, ja Ci tak pomagam!
J: Niby w czym mi pomagasz?
O: Zawsze jak mam coś do zrobienia proponuję byś Ty to zrobiła. Obie wtedy możemy skorzystać! Ja będę mieć wolne, Ty będziesz mieć zajęcie.... to jak z tymi plackami?
J:....Oddajesz za koszty produktów i płacisz?
O: Oddać kasę za packi mogę, ale dlaczego mam Ci płacić, bo nie ogarniam?
J:  Za to że to robię chociażby?!
O: Oj, przecież Ty nie masz NIC do roboty!
J: Doprawdy? Wyliczę Ci: syn, zakupy własne, mieszkanie do ogarnięcia, zajmuję się tez siostrzeńcem, gotowanie obiadów, odrabianie zadań z synem, pranie, prasowanie – to jest to Twoje NIC. Co mi przypomina, jak tam Twoja kolejna nowa gosposia. Wytrzymuje jeszcze z Tobą? Jedyne czego ona nie robi to są zakupy prawda? A Ty na zakupy zawsze idziesz z obstawą męża, który wszystko pakuje, potem niesie, żebyś nie złamała paznokcia! Może się zamienimy, ja będę leżeć, pachnieć i dyrygować innymi za kasę męża, a Ty będziesz robić to całe NIC za mnie! Chcesz?!
O: No nie przesadzaj, aż tyle nie robisz.
J: Nie samo się robi. Krasnoludki zapierdalają i robią za mnie. Weź się kobieto ogarnij wreszcie! Żegnam!
Plus sms do jej męża „skasuj mój nr z jej telefonu!!!!!!!!!!!!!”



Ot, taka sytuacja.

Nie ma, że boli.

czwartek, 13 listopada 2014

11. Historia pewnej przyjaźni...

Drogi Wędrowcze, byś w pełni zrozumiał treść tej historii (prawdziwej lub też nie) radzę, przy czytaniu, posłuchać piosenki "My Immortal" zespołu Evanescence.


Parę lat temu żyła sobie nastolatka imieniem Pola. Miała ona przyjaciela imieniem Przemek. Gdzie ona, tam i on. Wiecznie razem, pomimo wszystko. Nie, nie byli parą, choć wielu sądziło inaczej. Traktowali siebie nawzajem jak rodzeństwo. On był jej ukochanym bratem - wchodzącym jej na głowę i ambicje przy byle okazji, motywując ją do działań. Ona jego siostrą - upierdliwą, małą zołzą, wpychającą swoje trzy grosze zawsze i wszędzie.

Pewnego dnia Przemek poznał swoją późniejszą żonę. Nie zachwiało to jednak przyjaźni między nim, a Polą. Siostrzyczka kibicowała bratu gorliwie.

Braciszek wraz ze swą wybranką i resztą rodziny wyprowadził się do innego miasta, położonego w sporej odległości od miasta siostrzyczki. Jednak i to nie rozerwało tej przyjaźni. Dzwonili do siebie często, czasem on odwiedzał ją.

Braciszek zawsze wiedział, gdy u siostrzyczki dzieję się źle. Szósty zmysł powiadam wam. Ona nigdy nie chciała go martwić, nie mówiła nikomu, ale on i tak wiedział.

W międzyczasie i ona kogoś poznała, zakochała się. Zaszła w ciążę i choć jeszcze o tym nie wiedziała braciszek już zdążył jej pogratulować. Pola nie zrozumiała od razu, dopiero na drugi dzień do niej dotarło o czym to Przemek mówił. Jednak to już inna historia.

Po paru latach i Przemek doczekał się dzieci. Chłopca i dziewczynki. Wszyscy byli tacy szczęśliwi.
Jednak jak życie niektórych pokazuje nie można mieć wszystkiego. Zdarzył się wypadek. Auto z rodziną braciszka zostało wprost staranowane przez Tira. Zahaczyło również o samochód jadący za nimi, a w nim byli rodzice i prawdziwy brat Przemka - Patryk. Pola czując, że coś jest nie tak zadzwoniła do swego brata. Odebrał Patryk, przekazał wieści o wypadku, Przemek w stanie krytycznym leży w śpiączce, jego żona i dzieci w stanie ciężkim, on i jego rodzice lepiej. Oboje płakali. Patryk obiecał, że da znać jak się miewa Przemek i rodzina za parę godzin, najpóźniej następnego dnia
.
Patryk nie zdążył, tej nocy zmarł. Pomimo reanimacji. Niedługo potem podążyli za nim jego rodzice. Żona brata, a także bliźnięta. Przemek jako jedyny ocalał. Pomimo najgorszych rokowań lekarzy przeżył.

Braciszek nigdy ponownie nie związał się z nikim, jednak do siostry dzwonił i sprawdzał co u niej. Ona nie opuściła go w chwili, gdy najbardziej jej potrzebował. Była na każde jego zawołanie.

Minęły kolejne lata, lepsze i gorsze dla obojga. Pewnego dnia Pola zadzwoniła do Przemka zapytać co chciałby dostać na swoje urodziny – przecież to już tuż tuż, a ona wyjątkowo nie ma pomysłu na prezent.

-Chciałbym cofnąć się w czasie – powiedział jej.
-Niestety, tego Ci nie ofiaruję. Gdybym mogła, cofnęłabym się z Tobą. - odpowiedziała – Musisz wybrać coś innego.
-Pola, ja.... mam raka, umieram. Lekarz mówi, że został mi góra miesiąc. Myślę, że mniej. Leczę się już od roku. Jestem już po chemii. Nie chciałem Ci nic mówić, póki nie wyzdrowieje. Przepraszam...
-Przemek do cholery, to nie jest śmieszne! Przestań się wydurniać! Zawału dostane przez Ciebie kiedyś!
-Mówię serio.
-Braciszku... - płakali razem.
-Pola słuchaj, jest tu chłopiec, ma 8 lat. Rodzice nie mają pieniędzy na dalsze leczenie, zapisałem mu wszystko. Dopilnujesz by to dostał?
-Przecież wiesz, że tak. Braciszku, kocham Cię.
-Ja Ciebie też Poluś. Musze kończyć, lekarz przyszedł.
-Zadzwonię jeszcze. Pa.
-Pa.
Parę dni później Pola zadzwoniła do brata, by złożyć mu życzenia z okazji 25 urodzin. Pełna nadziei, że skoro dożył do dziś, to przecież jest jeszcze szansa.
-Halo? - zapytał głos w telefonie
-Halo? Przemek?
-Pani Pola?
-Tak, kto mówi? Czemu ma pan telefon Przemka?!
-Dzień dobry, jestem lekarzem pana Przemysława. Mam dla pani złe wieści. Pani przyjaciel zmarł dziś nad ranem. Przykro mi...

Tak oto kończy się historia pewnej przyjaźni...

poniedziałek, 10 listopada 2014

10. Hmmm...

Od wczoraj zabieram się do pisania notki, tyle, że nie bardzo mam o czym pisać. :/
Świat” nadal sobie racjonalnie dawkuję. Mam mocny niedosyt historii smoczych, właśnie przechodzę do Rebelii Roberta, o której chciałam już od dawna wiedzieć coś więcej. Ci co czytali/ oglądali „Grę o Tron” (przyp. na podstawie serii Georga R.R. Martina „Pieśń Lodu i Ognia” - polecam!) wiedzą o co chodzi. Z każdą stroną coraz bardziej lubię ród Targaryenów, choćby dlatego, że są mocno szurnięci (nie wszyscy, ale jednak). Szkoda, że nie ma historii rodu Boltonów – ich wprost uwielbiam, no ale jak ktoś ma w herbie oskórowanego człowieka powieszonego do góry nogami, to trudno go nie lubić! ;P
Z młodym byliśmy dziś w parku. Pogoda piękna. Trochę poszalał, trochę się wspinał na pająku, poćwiczył i nakarmił kaczuchy.
 
 Widzieliśmy nawet wiewiórkę.



Teraz zasiadłam do komputera i popytałam na pewnym portalu społecznościowym, w jednej z grup „wsparcia” o to, czym leczyć wypadające włosy. Podano mi parę nazw szamponów (C1, Sebodin, szampon dla dzieci, Dermena), tabletek (calcium pantothenicum jelfy, Biotebal) oraz inne specyfiki (wcierka Jantar, siemię lniane, napar z nasion kozieradki, herbata z pokrzywy i mięty, wzbogacenie diety o cynk). Póki co muszę wypróbować mycie włosów szamponem mego syna i zakupię herbatkę, plus jeśli znajdę w miarę korzystnej cenie siemię lniane. Bardzo jestem ciekawa czy coś mi to da.

Niesamowicie lecą mi włosy, garściami. Są cienkie, słabe i łamią się. Niestety ale tak już mają od czasu do czasu. Kiedyś pomógł szampon wraz z odżywką - Dove Intensive Repair plus tabletki Belissa (różowe na włosy, paznokcie i skórę). Niestety już nie daje to rezultatu. Coś czuję, że będę musiała też ściąć włosy, a bardzo mi ich żal. Brakuje mi 15 cm do wymarzonej długości – do pasa. Zapuszczam od 3 lat (wtedy brakowało mi 20 cm i po rozjaśnianiu – umyślałam sobie rude włosy z czarnych... - musiałam sporo ściąć, bo aż do ramion). Teraz farbuję odrosty (no może nie teraz jak tak mi lecą) na rudo. „Końcówki” czarne też trochę chwytają więc nie wygląda to tragicznie... no prawie. ;P Zobaczymy, czy nowa „kuracja” coś da!




Nie ma, że boli.

sobota, 8 listopada 2014

9. O pewnej książce słów kilka...

Niewiele przed zakupem „Świata Lodu i Ognia” szanownego pana Martina zaczęłam czytać książkę z mojego ulubionego wydawnictwa (Fabryka Słów). Jest to książka pana Andy'ego Remica pt. „Legenda Kella”, czyli pierwszy tom „Kronik Mechanicznych Wampirów” (jedyny do tej pory wydany w naszym kraju – a szkoda!). Kupiłam okazjonalnie za 6,99 na jednej z promocji w hipermarkecie. (Takie zakupy właśnie lubię, szczególnie książkowe). Uwagę moją przyciągnęła okładka, a znak Fabryki Słów przesądził sprawę o zakupie, choć nawet nie przeczytałam tyłu książki (jak to mam w zwyczaju) ani nie wybrałam na chybił-trafił strony i nie przeczytałam fragmentu (również taki zwyczaj). Ot, wystarczył znaczek FS. Zaznaczam od razu, że nie współpracuję z Fabryką! Ja ich tak po prostu w świecie lubię, póki co nie zawiodłam się na książkach z tego wydawnictwa.
Przechodząc do sedna sprawy:



Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Wciąga prawie od samego początku. W momencie polubiłam głównego bohatera Kella i jego Ilannę. Związek pomiędzy nimi mnie zafascynował. Kell zależny jest od Ilanny, a Ilanna od Kella. Bardzo proste, prawda? No tak, wszystko by było cudnie, ale Ilanna to topór, a połączeni są magią krwi. Kell to boharter na „emeryturze”. Jest już stary, ma artretyzm i lubi czasem popić. Ma też ukochaną wnuczkę Nienne, dla której zrobiłby wszystko łącznie z oddaniem życia. Żyło by im się wspaniale gdyby nie fakt, że ich państwo (Falanor) najeżdża wroga Armia Żelaza z kraju Vaszynów (Dolina Silvy).

Vaszyni moi drodzy to właśnie mechaniczne wampirki. Z zewnątrz wampirek, a wewnątrz maszynka z trybikami – chodząca doskonałość (?!) - jak zegarek. Szwajcarski! Wymaga jedynie naoliwienia od czasu do czasu tzw. krwawym olejem. Współpracują ze Żniwiarzami - postacie nie tyle ciekawe co i dla niektórych pewnie straszne (odrobinę podobne do strażników Azkabanu – Dementorów z Pottera, czy też Tolkienowskich Nazguli). Vaszyni mają swoja pokręconą hierarchię.

W międzyczasie poznajemy również Saarka – złodzieja i kobieciarza z tajemnicza przeszłością (jaką dowiadujemy się w trakcie). Saark dołącza do Kella i Nienny oraz Kat (koleżanka Nienny, postać ciekawa, jednak poboczna, ją poznajemy w chwili, gdy Kell ratuje swą wnuczkę przed wampirkami) i przeżywają swoje przygody. Mechaniczne wampiry i ich zgnilce wciąż podążają za tą zacną drużyną.
Kolejną ciekawą postacią jest Anukis – kobieta wampir, która do końca nie jest taka jak reszta Vaszynów. M.in. nie pija krwawego oleju. Jej przygody są równie ciekawe i straszne jak te Kella. Mam wrażenie, że pewnego dnia się spotkają i dadzą czadu!

Postaciami pobocznymi są:
Generał Graal – mechaniczny wampir, generał Armii Żelaza, psycholek jak się patrzy
Vashell – Vaszyn, hmmm.... chętny na rękę, tudzież trybiki Anukis, kolejny psychol
Alloria – królowa Falanoru
Leanoric – król Falanoru

Jedynym minusem jest to, że nawet podczas walki mają czas by wyjaśnić kto jest kim i co może. No, ale powiedzmy sobie szczerze - kiedyś trzeba. Po walce może nie być komu wyjaśniać.


Jeśli ktoś lubi fantastykę, pokręcone relacje męsko - toporowe , ciekawe historię, psycholi – wampirów i kawał dobrej nawalanki – ta książka zdecydowanie jest dla niego! 
"Każdy zasłużył na odrobinę odpoczynku. Nawet bohater."

Nie ma, że boli.

czwartek, 6 listopada 2014

8. Zgrzeszyłam


Oj i to bardzo. Kupiłam tę książkę, już przy kasie zaczęłam sobie wyrzucać, że „aż tyle” wydałam na siebie i swoje zadowolenia. Pomijam całkowicie fakt, że książka kosztowała nie zapowiadane 69,99zł. ale 59,99zł (Chyba wyjątkowo tylko wczoraj. Przynajmniej moja buntująca się część mózgu zwana potocznie „egoistka” ma taką nadzieję, bo jak nie to to wcale nie jednorazowa okazja! A wtedy to już grzech podwójny!!).

Na swoje usprawiedliwienie dodam, że 15 razy przeliczałam i obliczałam czy mogę, czy na pewno mi starczy alimentów (które i tak wydaję w całości na młodego), by nie pożyczać znów. Te pieniążki były moje - całkowicie, dostałam od mamy i powiedziała: „kup sobie wreszcie coś! Albo zostaw na kiedyś – zawsze się mogą przydać”. Powiedzmy że posłuchałam, bo to co zostało wydałam na puzzle 3D i grę planszową (a raczej 3 gry w jednym pudle) dla syna i na zakupy do domu. Choć ta część mego mózgu myśląca (powiedzmy) racjonalnie mówi mi ciągle, że zrobiłam źle. Powinnam się wstydzić i lecieć w podskokach oddać. Robi to często i dość głośno. A każdy rzut oka na książkę komentuje dosadnie: „Masz już tyle książek i kupujesz kolejne! Jak możesz! Wstyd! A jak młody zachoruje to skąd weźmiesz kasę?! Alimenty rzadko kiedy wystarczają! Dobrze o tym wiesz, ale nieeeee Ty musisz być egoistką! Książki! PHI! Zobaczysz, będziesz żałować! Przyznasz mi rację!” I tak w kółko. Plus tak zwane „przecinki” niecenzuralne, których przytaczać nie będę.


Pierwsze wrażenia z książki: cudo! Ilustracje są przepiękne! Książka napisana cudnie. Po Martinie nie mogłam się zresztą spodziewać czego innego. Ma facet talent! Wciąga od pierwszej strony, czaruje wszystkim. Sama przedmowa przeczytana do poduszki poskutkowała tym, że czytałam do późnych godzin nocnych i wcale nie miałam ochoty przestać, a wierzcie mi na słowo – takie rzeczy mi się nie zdarzają często. Mogłabym piać w zachwycie cały czas. :)

A teraz coś miłego dla oka (zdjęcia znalezione w otchłani internetu, ze strony wydawnictwa Czwarta Strona, lub zrobione przeze mnie komórką (wtedy za jakość nie odpowiadam :P)

Okładka
Smocza Skała, która wita nas gdy tylko otworzymy książkę,
właśnie wtedy zdecydowałam, że kupię!
Winterfell

Riverrun
Drakkar z Pyke
 
Królewska Przystań i Czerwona Twierdza
Wysogród
Inni
Drzewo Genealogiczne rodu Stark'ów 
(na tego typu ciekawostkach mam sporego hopla)


Nie ma, że boli.

wtorek, 4 listopada 2014

7. Dylematy.

Oj dylematy mnie dopadły. Chodzi o książki i nie tylko.
Jutro wychodzi wyczekiwana przeze mnie książka pana George'a Martin'a „Świat Lodu i Ognia” - encyklopedia Westeros innymi słowy. Koszt: „tylko” 69,99zł. Z kolei 19.11 wychodzi kolejna wyczekiwana książka autorstwa Abigail Gibbs „Mroczna Bohaterka: Jesienna Róża”, druga część cyklu. Koszt: 39,99zł. Oczywiście ceny podaję z np. empiku, czy matrasa.

Dodatkowo mój syn, by chętniej się uczył ma „kalendarz odrabiania zadań domowych”. Za cały kalendarz czerwonych buziek – super nagroda, zielone buźki (parę lub całe) – fajna nagroda, kalendarz w czarne buźki (od 5 wzwyż) – nagrody brak. I miałam w planie kino w niedługim czasie, ponieważ w październiku miał tylko trzy zielone buźki. Syn wczoraj mi oznajmił, że jednak woli zabawkę. No i co ja mam kupić?!

Tylko kurcze wszystko jest ok, ale skąd na to wziąć pieniążki?! Mam zachomikowaną stówę, miała być na książkę Martina, ale ona jest kurcze droga. U mnie każda złotówka na wagę złota. Dosłownie. I co zrezygnować? W życiu! Nie ja! Nie z książki! Tyle czekałam i co? :(

Tak czy siak nagrodę obiecałam w tym tygodniu, najpóźniej w piątek. I wiem, że muszę jechać do większego sklepu, by móc wybrać. A obok oczywiście empik (ich jest pełno, więc właściwie gdzie nie pojadę, tam zawsze czai się empik. Gdzieś za rogiem, piętro wyżej, nie ważne... Czasem czuję się prześladowana. ;P). I jak nie wejść, nie dotknąć, nie oglądnąć, nie powąchać?
Myślę „może poczekać aż druga wyjdzie, przecież to tylko dwa tygodnie później. No ale, co jak jej już nie będzie?! Bo wykupili! Bo nie ma na magazynie. Dodruk robią. No zmora! Powiadam ZMORA!

No, a przecież po prezent jechać muszę! Tu nic nie kupię...

Wiadomo, jak kupię „Świat...” to zostanie mi 30zł, w sam raz na prezent. Tylko co z drugą książką? Wrrrrrrrrrrr....

Myślałam, że allegro mnie poratuję, że zamówię „Świat... sporo taniej. I owszem znalazłam aukcje razem z przesyłką 49,50. No piękna cena, 20zł do przodu! Wiadomo, że zbyt pięknie nie może być. Człowiek (sprzedawca) nie ma ani jednego komentarza. Zero, nul! Ryzykować? Z moim szczęściem? No nie wiem...

I to jest właśnie mój dylemat. Książki kocham, jestem w stanie wydać na nie ostatnie pieniądze, a potem sobie wyrzucać miesiącami własną głupotę. „Przecież mogłam kupić coś młodemu. Ba! Powinnam kupić coś młodemu, a nie na siebie wydawać! Albo odłożyć, na kolejną chorobę małego, przecież na leki tyle kasy idzie, ale nie ja głupia kupiłam książkę. KSIĄŻKĘ! Tak jakbym ich pełno nie miała. Nie mieszczą się!” - już samą siebie słyszę.

Kurczę, a co młodemu kupić? Kino - fakt wydatek większy, jednak miałam już to w planie. I teraz myślenie pt. jaką zabawkę?!

RATUNKU!!

Muszę coś wymyślić. Nie ma, że boli.