wtorek, 25 listopada 2014

15. Wnętrostwo,

czyli niezstępowanie jąder.

A najprościej „kiedy jajeczka nie chcą spaść do woreczka”! ;)

Parę bardziej fachowych słów o wnętrostwie:

Wnętrostwo (łac. cryptorchidismus) – wada rozwojowa u noworodków męskich, polegająca na niewłaściwym umieszczeniu jednego lub obu jąder w jamie brzusznej lub kanale pachwinowym zamiast w mosznie. Niezstąpienie jąder grozi ich przegrzaniem, co sprzyja powstawaniu nowotworów jądra oraz może doprowadzić do zatrzymania produkcji plemników, czego skutkiem jest niepłodność.
Wnętrostwo występuje u około 4% noworodków męskich. W pierwszym roku życia odsetek ten na skutek samoistnego zstępowania jąder obniża się poniżej 1%. Wnętrostwo jednostronne występuje pięciokrotnie częściej niż wnętrostwo obustronne.

W leczeniu stosuje się gonadotropinę, a w przypadku braku skuteczności – zabieg operacyjny ( orchidopeksję). Ważne by leczenie rozpoczęto w pierwszych latach życia.

Większą niż w ogólnej populacji częstość występowania wnętrostwa spotyka się u chłopców z niską masą urodzeniową, obarczonych spodziectwem, rodzonych drogą nienaturalną.


Wnętrostwo wykryliśmy w wieku lat 4 na bilansie dziecka. Nasza pani pediatra od razu dała skierowanie do lekarza urologa. Poleciła dzwonić najlepiej do Prokocimia (bo tam podobno najszybciej nas przyjmą). Zadzwoniłam, za tydzień wizyta (nie dzwoniłam nigdzie indziej, bo i po co?). Trafił nam się rewelacyjny lekarz. Czytałam – wyjątkowo – opinie na jego temat, raczej pod względem jego sprawdzalności i umiejętności, niż tego jaki jest. Opinie te jednak nie były przychylne, prócz jednej. Mam wrażenie, że większość pisana była przez znerwicowane matki szukające dziury w całym. Bardzo jasno i klarownie wyjaśnił mi w czym rzecz. Zaczął działać od razy, termin na operację mieliśmy na za miesiąc. W międzyczasie szereg badań do zrobienia i uważać, by nie zachorować. Tak on jak i ja.
W dzień zabiegu (czy jak kto woli operacji) na parę godzin przed Pierworodny miał nic nie jeść. Przyjechaliśmy, pokierowano nas do sali, przebrałam młodego w piżamkę i dawaj na sale operacyjną. Młody dmuchnął w balonik trzy razy i już spał. A ja? Sama w pokoju (z dwoma mamami w tej samej sytuacji, ale jednak sama) siedzę i myślę. A myśli mam złe, uskuteczniam w takich chwilach czarnowidztwo – co będzie potem? a co jeśli on się obudzi podczas?! Właściwie na tym się zatrzymałam, lepiej nie brnąc dalej. Zawał zaliczę i co wtedy?

Po jakimś czasie (podobno ok 40minut, dla mnie i tak to była wieczność) oddano mi dziecko owinięte szczelnie poniżej pasa, z kroplówką, śpiące. Pan doktor osobiście powiedział mi jak wszystko poszło, co było przyczyną niezstąpienia prawego jądra (przeklęta przepuklina!). Kazał czekać aż młody się obudzi. Ostrzegł, że głowa na pewno będzie boleć (w końcu usypiali go), że podczas dochodzenia do siebie może pojawić się gorączka i ból. Przyjęłam to wszystko z dziwnym jak dla mnie spokojem (zazwyczaj ryczę jak potłuczona, albo odwalam nerwowy śmiech). I dobrze. Wyszliśmy ze szpitala tego samego dnia, ponieważ wszystko było ok – uroki chirurgi jednego dnia.

Kolejne dni były dość męczące. Młody przez pierwsze dwa dni leżał prawie cały czas, na plecach, ponieważ na boku (ani jednym, ani drugim) nie dałby rady. Do ubikacji był noszony i trzymany przeze mnie w pozycji pionowej, mama moja pomagała mu w sikaniu. Na szczęście nie robił kupy. :D Niestety raz nie zdążyliśmy i zmiana opatrunku była konieczna – zrobiła to moja mama, ja mdleje na widok krwi (a mama stwierdziła, że może być, więc ja sru z tekstem do młodego „synuś mama się umyć musi! Śmierdzę! – czy coś w ten deseń), a i nerwy wtedy mi poszły już całkiem (młody znosił to dzielnie i nie narzekał nawet, ale pomimo to byłam napięta do granic możliwości). Trzeciego dnia mogliśmy się „umyć”, a raczej przemyć gąbką, delikatnie wokół. Czwartego dnia syn uczył się chodzić. Od piątego już był prawie mobilny. Po 7 dniach od operacji chciał biegać. :) Pierworodny nie gorączkował, ale pierwszego dnia dostał leki przeciwbólowe, z wiadomych przyczyn (głowa + szwy).

Pół roku później przyszła kolej na drugie jąderko. Ono też nie chciało samo spaść, więc operacja była konieczna. Poszło równie gładko jak ta pierwsza operacja. Po raz kolejny przeszkadzała przepuklina (damn you!). Wiedzieliśmy co i jak, więc było ok.


Najpierw wizyty kontrolne odbywały się co pół roku, teraz jeździmy raz na rok (już prywatnie, szpital oferował nam wizyty za dwa lata, „skoro dziecko jest po operacji”). Młody sam codziennie sprawdza, czy wszystko jest na swoim miejscu. Lekarza polecić mogę każdemu.

6 komentarzy:

  1. Ale mnie wystraszylas, pediatra nic wcześniej nie widziała? Podejrzewam co przezylas, az mnie ciarki przeszły. Dobrze, że już wszystko jest okey :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszło dopiero wtedy, na tym bilansie. Możliwe że na wcześniejszych, te przepukliny były mniejsze i jeszcze je przepuszczały. Urolog sam mi mówił, że jak się chłopak/mężczyzna zestresuje lub jest mu zimno to mogą się schować.
      Jak mieliśmy drugą operacje to obok leżał chłopak na oko 8 letni i tez miał na to operacje. (Wył strasznie jak się wybudził, ale raczej nie z bólu, bo dostał leki)

      Usuń
    2. A ja wczoraj sprawdzałam młodemu :) i chyba są na miejscu ;)

      Usuń
    3. I oby tam grzecznie zostały!

      Usuń
  2. Straszna historia, ALE z dobrym zakończeniem.
    My może będziemy walczyć z wodniakiem - zobaczymy. Ale ja staram się nie panikować. W kwestiach medycznych poddaje się i ufam w 100% (ciekawe kiedy się zawiodę). W sumie odrobinę zawiodłam się dziś bo upewniałam się czy aby na pewno mój szpital nie jest przygotowany na pobieranie krwi pępowinowej dla celów społecznych. Nie jest. EXTRA;/

    Przedostatnim zdaniem wygrałaś notkę :D

    OdpowiedzUsuń